Jest takie stare biegowe powiedzenie, że rozbiegania trzeba biegać bardzo wolno, a akcenty szybko. Inni z kolei radzą by nawet rozbiegania biegać szybko i bez ziewania. Jak jest naprawdę… nie wiem 😉 każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie
Będąc swego czasu pasywnym zwolennikiem drugiego podejścia, nie mogę zapewnić że to w 100% bezpieczne. Przeciwnie – nie ma tu czasu i miejsca na słuchanie potrzeb ciała. Trening musi zostać odbyty, nawet na rozbieganiu narzucamy tempo – nie patrząc na tlący się w łydce czy udzie ból. Kto tam był, to wie dobrze że to niemal prosta droga do kontuzji. Albo do kompensacji dyfunkcji jakimś przyruchem, wypłaszczeniem biegu, utratą sprężystości..
Moim problemem od zawsze było utrzymanie wolnego tempa przez całe rozbieganie. Niestety – 95% przypadków – to nawet gdy udawało się zaczynać powoli, to po 2-3 kilometrach rozkręcałem się już do temp rzędu 4:15-4:30 – w moim przypadku do niczego niepotrzebnych. Niepotrzebnych także tkankom, które zamiast łapać świeżość na akcent, musiały znów się regenerować.
Tym razem, wracając do regularnego biegania, zauważyłem że mam za mało siły na akcentach, a 2 mocne treningi w tygodniu praktycznie przestały wchodzić w grę – nie miałe na nie zwyczajnie siły. Zganiałem to początkowo na kiepską motywację, ale gdy próbowałem przeforsować – czułem wyraźnie, że brakuje gazu pod podeszwami. Dopiero wdrożenie wolnych rozbiegań pozwoliło mi na taki poziom regeneracji, że mocne treningi wreszcie byłem w stanie wykonać.
Eureka..
Zdaję sobie sprawę, że pokazałem dawno już otwarte drzwi. Ale wiem też i widzę na stravie, że wciąż wielu relatywnie szybkich biegaczy stosuje to drugie podejście. Może jak to przeczytają.. pff! Kto dziś jeszcze czyta blogi 💁
Ach, jest też trzeci rodzaj biegaczy którzy biegają praktycznie tylko rozbiegania w spokojnym tempie – Wy nie musicie się o nic martwić😉
Wracając do głównego tematu postu, czyli Siły Biegowej – od zawsze biegałem 7-10 podbiegów po 150, częściej 200m. Nie cierpię tego typu treningu – wzdrygam się na samą myśl – i wczoraj zastanawiałem się jak „odczarować” to w głowie żeby w ogóle wyjść z domu i to zrobić. Założyłem 2 rzeczy
- Bardzo wolny bieg, bez zerkania na zegarek
- 10 podbiegów – tylko po 100m
- 10 lub mniej zbiegów – zależnie od samopoczucia
To był strzał w dziesiątkę! Podbiegi były zbyt krótkie aby stać się orką, i spokojnie byłem w stanie podejmować je po 22-21 sekund ( dla mnie to szybki podbieg ) Na 5 zbiegach zszedłem do 20->17 sekund. Bez dyszenia i martyrologii – za to pobudzająco, zostawiając ochotę na więcej następnego dnia, który zakończyłem 12km ciągłego po ~3:50/km – tak trzeba żyć!
Trochę się rozpisałem, ale jak zobaczyłem datę ostatniego posta, przestałem się ograniczać. Do następnego!