Ćpam bieganie

Robię to – wreszcie. Wdycham powietrze do płuc głęboko, na maksa, do końca, tak – że bardziej się nie da. Krew w skronich pulsuje tak mocno, że można to wyczuć dłonią, a pod skórą puchną nabrzmiałe żyły. Wokół cisza – nie słyszę nic poza oddechem, a przez ciało zaczyna przenikać rozluźniający spokój.

Tak mógłby wyglądać opis 2 rzeczy – ostatnich treningów, lub też papierosów które wypalałem po nieudanych próbach rzucenia nałogu. Analogia jest dla mnie coraz bardziej miażdżąca. Kto z was palił, ten z pewnością zna to uczucie rozluźnienia, które znika w miarę rozwoju nałogu. Z przyjemnością z biegania jest podobnie – po długiej przerwie smakuje wyjątkowo dobrze. I potrafi smakować dobrze tak długo jak tylko unikam tak popularnego „nakładającego się zmęczenia

W środowisku biegowym zauważyłem pewien zwyczaj, że biegacze wracający po przerwie rozliczają się z ilości dodatkowych kilogramów. Cóż – muszę Was rozczarować – pomimo organiczenia treningów do 1-2 tygodniowo przez 3 miesiące, wskazówka na wadze nie drgnęła w żadną stronę. Nie było to jakoś szczególnie proste, ale nie niemożliwe. A zaręczam – znacznie przyjemniej wrócić do biegania gdy dodatkowy balast nie ciąży z każdym krokiem.

Na wiosnę chciałbym wystartować w Gdańsk Maratonie. Mam blisko do startu, trasa płaska jak stół – nic więcej nie trzeba. Napisałem nawet plan, dzięki któremu miałbym zjawić się za linią mety. Jeśli będą chętni – zdradzę więcej szczegółów – na razie powiem tylko że maksymalna objętość to 97km tygodniowo.

Tymczasem próbuję wracać do regularnego trenowania. Mam też kilka zaległych wpisów – relację z Biegu Westerplatte (który wolałbym zapomnieć), recenzję Nike Invincible, czy też nowe pomysły na zniesienie treningu na bieżni mechanicznej. Dajcie znać w komentarzach, jeśli coś miałoby się pojawić jako pierwsze.

Do zobaczenia!