Wychodziłem pobiegać już wiele razy w życiu – około 2800 razy.. ale dziś nie o ilości treningów a pewnym małym odkryciu, do kórego chciałbym Was – biegających czytelników – zachęcić. Otóż wielu z Was z pewnością spotkało na swojej sportowej drodze kogoś, kto powiedział coś w stylu: „idź pobiegać bez zegarka, nie patrz na czas, dystans, tempo”
Nie wiem jak Wy, ale dla mnie to opcja „no go” Mój wysiłek miałby się nie zapisać na stravie z wyboru? Samo myślenie o tym odstresowującym na biegu jest już stresujące, hehe:)
Przypadkiem wpadłem jednak na sposób jak zjeść ciastko i mieć ciastko. Otóż na treningu interwałowym umyślnie wyłączyłem autolap co 1 kilometr (biegałem dwójki), żeby mieć odczyt tempa całego interwału a nie jego kilometrowego odcinka. Następnego dnia, po kilku minutach truchtu zorientowałem się, że coś jest inaczej i jest podejrzanie spokojnie. Rzut okiem na tarczę Garmina i wszystko jasne – biegłem bez autolapa. Nie znałem tempa pierwszego, drugiego ani żadnego z kolejnych kilometrów. I wiecie co – poczułem się zajebiście! Do tej pory na rozbieganiach Garmin regularnie przykuwał uwagę, wrzucając co kilometr podsumowanie, ocenę, metkę. Mimowolnie to interpretowałem i analizowałem – jest szybciej/wolniej/lepiej/gorzej – od poprzedniego/od wczoraj/ itd. Wyłączając tę opcję mogłem wreszcie podczas biegu przestać myśleć o biegu i wyluzować. Genialne, prawda?
Od tej pory autolap używam tylko na jakościowe treningi gdzie rzeczywiście chcę znać czasy, tempa, przeciążenia i te wszystkie szczegóły który każdy biegowy geek znać chce i znać powinien:)
A co do interwałów – to szykuję się na jedyny poważny starty w tym roku – Bieg Westerplatte. Nie lubię dystansu, nie lubię pod niego trenować, ale lubię poleżeć na mecie po wszystkim. Who’s in?