SRT – planu tydzień pierwszy

Pierwszy tydzień jakiegokolwiek planu za mną. Pierwszy tydzień od dawna w którym poczułem jako taki reżim treningowy którego nie miałem od.. bardzo dawna – czyli gdzieś od 10 miesięcy:)

Poniedziałek

Popołudniem trucht techniczny – 10.4km. Żeby nie przesadzić z tempem, wbiegłem powolutku na gdańską morenę. Później zupełnie pasywny zbieg do domu – ot i cały trening.

Wtorek

Wcześnie rano – Siła Biegowa. 10x200m podbiegu. Nachylenie ok 4%. Podbiegi pokonywane nie zamaszystej, sprinterskiej pracy – wręcz przeciwnie – chodziło o jak największe załadowanie i wystrzał z poślada. Ręce i przedramiona bezwładnie przywiedzione do tułowia, akcja łokcia tylko w tył. Czasy mizerne od 44 do 40 sekund (3:40 – 3:20/km) Ciężko to szło, ale nie przypominam sobie aby kiedykolwiek podbiegi obfitowały w endorfiny. Te są na sam koniec, na szczycie ostatniego podbiegu. Razem z rozgrzewką i schłodzeniem 16.2km

Środa

Interwały 6x1km. Nie chciało mi się, bardzo bardzo mi się nie chciało. Nie potrafiłem wejść ani w kadencję ani w dłuższy krok. Pozostawałem więc we względnie komfortowym 3:40-3:35 przy 165 krokach/min i 170cm długości kroku. Nawet zatrzymałem się na złapanie oddechu po co drugiej kilometrówce – ale przecież założyłem sobie że na tych treningach nie będę żyłował. 16.3km Total.

Czwartek

Zaplanowałem Easy, ale zadziałał wentyl bezpieczeństwa. Nie ma sił na easy – nie idę.

Piątek

Odpoczynek okazał się (oczywiście) trafiony. Na piątkowej Sile Biegowej nieźle mnie nosiło. Podbiegi robiłem na dużo większej swobodzie, ale nie żyłowałem, pozwalając pośladkowi i bezwładności wykonać większość tej syzyfowej pracy. Razem z rozgrzewką i schłodzeniem natupałem 17.4km.

Sobota

Rankiem wyskoczyłem na fartlek. Nie było przyjemnie – z nieba padał w mig roztapiający się śnieg, zamieniając ciuchy w zimny mokry kompres. Sami wiecie jak się w czymś takim biega:) Sam fartlek jeszcze nie w wersji kenijskiej tylko lajtowej – 4 serie po 5 minutówek na minutowej przerwie. Pomiędzy seriami odpoczynek 1-2minuty wystarczał by mokre ubrania stały się zupełnie zimne. Bleh, jak obrzydliwie kleiły się do pleców, brr! 17km

Niedziela

Pierwszy Long Run od nie pamiętam kiedy.. Miało być spokojnie, luźno i powoli – i było. Dobiegłem na koniec Sopotu i z powrotem, zaliczając 23 kilometry.

Razem wyszło nieco ponad 100 kilometrów, z czego ~16km to praca jakościowa. To również dystans którego dawno nie widziałem w dzienniczku treningowym. Następny tydzień będzie trochę szczuplejszy objętościowo, ale jakości nie zabraknie.