Biegamy z różnych powodów. Dla zdrowia, dla poprawy samopoczucia, dla lepszej sylwetki. Sam nie potrafię wskazać jednego powodu – jest ich nieco więcej. Chętnie wrzucamy na portale społecznościowe zdjęcia dokumentujące sukcesy w naszej ukochanej dyscyplinie, nieco rzedziej przyznajemy się do porażek. Czy jest coś jeszcze? Cóż – raczej nie jest to powód do dumy, ale wiedzcie że okazja może uczynić nie tylko złodzieja, a.. biegowego trolla. Dziś zdradzę kilka sposóbów na małe, biegowe psikusy.
Drogowy klasyk
Najczęstszy scenariusz – widzę że ktoś biegnie przede mną i po prostu muszę go wyprzedzić. Nieważne że akurat biegnę rozbieganie i tempo powinno być sprawą drugorzędną – podobnie jak podczas jazdy samochodem – nie wyprzedzam po to aby dojechać szybciej, lecz by jechać z przodu. Podczas wyprzedzania wyciszam oddech i krok, że niby to wszystko na totalnym luzie.. 😉
Interwałowe „A kuku”
Początek jak wyżej, z tym że ja biegnę interwały. Na szybkich odcinkach wyprzedzam współtowarzysza niedoli, ten pokazuje mi plecy podczas przerwy odpoczynkowej – i tak w kółko – satysfakcja z psoty tym większa im bardziej zajechani zakończymy tę zabawę. Podobnie jak wyżej – podczas każdego wyprzedzania obowiązuje zasada udawania jak najlepszej formy.
Wolne gotowanie na siłowni
Ten trolling najlepiej wychodzi na siłowniach poważanych przez bodybuliderów, którzy dość często wykonują rozgrzewkę na bieżni elektrycznej. Ta zajmuje typowemu siłownianemu Sebie kilka minut w tempie 10-11km/h – ale na koniec potrafi dołożyć nieco szybszych sprintów po 15km/h, rozsyłając groźne spojrzenia w przerwie odpoczynkowej. Wtedy wkraczam ja – z obwodem ud wielkości jego bicepsu i startuję bieżnię z prędkością morderczego sprintu Seby. Gość co chwilę odpoczywa, ale nie wymięka – łoi kolejne odcinki. Pojawia się jednak charkaterystyczne charczenie i rzężenie, zwiastujące rychłe ugotowanie mięsa do miękkości. Wtedy spokojnie przekręcam płomień gazu do 16km/h. Groźne spojrzenie powoli zaczyna zastępować opad szczęki, a mokrusieńki Seba nie jest już w stanie biec. Gdy opuszcza bieżnię, dodaję jeszcze trochę gazu – dalej pogotuję się już sam:)
Szybszy niż rower
Rowery wyprzedzają nas zawsze. Są szybsze, efektywniejsze, cichsze. Podjazd pod górkę jest jedną z niewielu okazji zauważenia oznak wysiłku na twarzy fana jednośladu. Nie wiem co prawda, jakie nachylenie musi mieć zbocze, aby bardziej opłacało się podbiec niż podjechać, ale już kilka % jest wyzwaniem dla wielu. Gdy tylko zwietrzę taką okazję, wykorzystuję ją (nie tylko ja) bezlitośnie. Zaskoczone miny kierujących – gwarantowane:)
Nie jest tak, że wychodzę biegać aby trollować ludzi. Powyższe sytuacje wplatają się w biegową codzienność naturalnie i na pewno nie jest moim celem zrobienie komukolwiek przykrości – koniec końców – nikomu nie dzieje się krzywda:) Ale – gdyby komuś udało się zrobić mi zdjęcie przed/po i bardzo mocno je powiększyć – jest duża szansa, że dostrzeglibyście szelmowski błysk w oku, a kąciki ust miałbym minimalnie uniesione w górę.
A Wy – przyznacie się do jakchś biegowych figli?