Ten wpis mógłbym spokojnie nazwać „Maraton Eksperymentów” Jeszcze kilkanaście dni przed, będąc pewnym że nie grozi mi życiówka, postanowiłem sprawdzić kilka rzeczy, których zawsze obawiałem się sprawdzić, wiedziony instynktem stadnym i wyświechtanym maratońskimi porzekadłami. Ekperymentowałem z ładowaniem węglowodanami, odżywianiem, taperingiem oraz taktyką podczas biegu. Odsuwając na chwilę na bok szczegóły tych eksperymentów, musiałbym zacząć relację słowami, które każdy słyszał już setki razy
Do 33 kilometra było ok, potem ściana
Tak jednym zdaniem możnaby opisać mój występ w Poznaniu. Znałem profil trasy, znałem warunki pogodowe – startowaliśmy w rześkich 10°C, z czasem miało robić się cieplej (i się zrobiło :)) Standardowo – na początku miałem do minięcia jakieś 300 osób, które wyprzedziły mnie na starcie. Wolałem zachować ostrożność i nie lawirować na pierwszym kilometrze pomiędzy biegaczami – tu naprawdę niewiele trzeba żeby stracić zęby (omal nie stało się to 2 lata temu, choć wtedy też nie kluczyłem). Odczekałem aż się przerzedzi, z ulgą zanotowałem międzyczas pierwszego kilometra 3:56, przesunąłem się na brzeg jezdni i włączyłem tempomat na ~3:47.Czułem się świetnie, bieg nie sprawiał żadnych problemów więc sadziłem soczyste susy, aż na ~10 kilometrze dogoniłem kilkunastoosobową grupę pracującą na wynik 2:40, do której podłączyłem się na następne 20 kilometrów.
Szybko poczułem zalety biegu w takiej grupie – cykliczna zamiana osób na prowadzeniu przynosiła wszystkim realne korzyści. Oczywiście nie byłem pasywny i również wyszedłem kilka razy na front, przyjmując wiatr i tempo na klatę.Kilometry mijały jak w transie, dopóki nie ocuciła mnie wizyta za potrzebą. Na 30 kilometrze musiałem zatrzymać się w krzakach. Wróciłem już na zupełnie inny bieg – grupa odjechała na kilkaset metrów, a mnie pozostał samotny bieg do mety. Ruszyłem nieco szybciej (3:35, 3:37), lecz po podbiegu na 33 kilometrze osiagnąłem limit sprężystości, a krok stał się sztywny i znacznie mniej efektywny.Zwolniłem do 4:00 i człapałem już zupełnie bez walki do mety – i uwierzcie – te ostatnie 5 kilometrów to jedna z najdłużej ciągnących się piątek życiu. Miałem już serdecznie dość, ale nie zadręczałem sie jak na poprzednich biegach. Na metę wbiegłem jako 26 zawodnik z czasem netto 2:43:52. Z nieopisaną ulgą położyłem się na dywanie (Tak, na mecie w Poznaniu jest milutki dywanik :)) i zamknąłem oczy.
Eksperyment – tapering
Zapisy z dzienniczka treningowego nie pozostawiają wątpliwości. Dzień po dniu wolnym prawie zawsze mam petardę w nogach. Potrzebowałem tej peterdy w niedzielę, dlatego w tygodniu startowym biegałem tylko 3 razy – wtorek, czwartek i sobotę. Dotychczas zawsze miałem obawy przed aż taką redukcją treningów i myślę że wielu z Was je ma. Ja zawsze obawiam się że przez redukcję kilometrów przybiorę na wadze. Tym razem zadbałem o adekwatne zmniejszenie kaloryczności posiłków i nawadniałem się do oporu – ponad 4 litry wody dziennie. Cel został osiągnięty – w niedzilę wystąpił „dzień konia”
Eksperymet – ładowanie węglami
Od dawna miałem go dosyć. Po ładowaniu zawsze czuję się źle, a i tak nie gwarantowało sukcesu – zdarzały mi się słabe występu również po dobrym ładowaniu. Dodatkowo do eksperymentu przekonał mnie fakt, że trenując nie robię żadnych ładowań, a treningi 30km po 3:55- 3:52 zawsze na czczo. Zredukowałem więc ładowanie do minimum, do 2 porcji vitargo (w sobotę wieczorem i niedzielę rano).
Eksperyment – żele
Zawsze zastanawiałem się, czy na pewno ich potrzebuję. Na treningach nie jem żeli, kupowałem je właściwie tylko na maraton, wiedziony instynktem tłumu. Prawda jest jednak taka że żaden żel nie wyciągnął mnie z kryzysu, jeśli już maraton zaczynał iść nie po mojej myśli. Postanowiłem polecieć bez żeli – co za ulga! nic nie przeszkadza, nie dynda, nie trzeba się przejmować, kiedy to zjeść – od tego maratonu zostaję oficjalnym przeciwnikiem żeli.
Eksperyment – posiłek przedstartowy
Kanapka z dżemem o 6 rano? Ile to ma kalorii.. kilkaset? Na maratonie zużywam około 3000 kcal, więc wybrałem opcję bułka + 100gramów masła + miód (ile się zmieści na kanapce:)). Do tego zjadłem 25 gramów świeżych.. drożdży. Patent z drożdżami+ coś słodkiego wyczytałem w książce do karate, jako posiłek który ma zapewnić gotowość i pobudzenie na kilka godzin – co jest konieczne na zawodach karate, gdzie większość czasu nic się nie robi tylko czeka na swój występ. Testowałem go wielokrotnie w ciagu ostatnich kilku miesięcy – i potwierdzam że działa. No a pół kostki masła to ponad 700 kcal zamknięte w ledwie 100 gramach.
Eksperyment uważam za udany i wdrażam do rytuału przedstartowego, zachęcam do komentowania:)
Eksperyment nieplanowany – bieg w grupie
Do soboty nie byłem zwolennikiem biegu w grupie. Tylko ja, mój garmin, klapki na oczach. Bieg w Poznaniu odmienił wszystko – do dziś czuję mega motywację, która rodzi się podczas takiego wspólnego biegu. Szczególne pozdrowienia kieruję do Marcina Wacko, który został nieformalnym liderem i przywoływał grupę do porządku, gdy ta z pociągu zmieniała formację na łabędzia:) Jak każda grupa, z czasem nieco się przerzedziła, lecz jestem pewien że każdemu te wspólne kilkadzieścia kilometrów sporo pomogło:)
Skąd więc kryzys i kupa na trzydziestym kilometrze?
Toaleta to kwestia żywienia dzień przed. Zamiast emeryckiego makaronu lub ryżu z delikatnym sosem, odleciałem z E. w kulinarne niebiosa, i nie żałuję tej nauczki – było warto. Jeśli chciecie wiedzieć, gdzie – ptytajcie w komentarzach – może się podzielę:)A kryzys.. w porównaniu z sierpniem, przesunąłem moment zaniku sprężystości z 22 do 33 kilometra. Zostało jeszcze 9 kilometrów do pokrycia pełnego dystansu maratońskiego. Zrobienie tego żelami czy ładowaniem węglami nie jest możliwe, trzeba to mądrze i cierpliwie wytrenować, do rozważenie jst też kwestia nawadniania, na które kładziono wyjątkowy nacisk w projektach Sub2.Więc w wielkim skrócie – zawaliłem maraton i jestem z tego zadowolony:)