Nie wrócę do klatki

Moje doświadczenie w kontuzjach biegowych wciąż rośnie, równo ze stażem biegowym. Nie są to zmarnowane lekcje, choć niezwykle dotkliwe. Chyba każdy zaangażowany biegowy freak zgodzi się ze mną, że to, co dzieje się w miejscu urazu, to igraszki w porównaniu z kotłowaniną z która trzeba uporać się w głowie. Przecież raz-dwa nauczysz się tak poruszać, by nie nadwerężać kontuzji. Wówczas wystarczy spokojnie czekać na wyleczenie, ewentualnie orać ćwiczenia przyspieszające powrót do sprawności/ wzmacniające/ rozluźniające – o ile można je wykonać.

Ale nieznośnych myśli nie sposób odgonić. „Ile zajmie leczenie?”, „czy stracę całą formę czy tylko część?”, „czy po powrocie kontuzja się nie odnowi?”, „jak szybko wrócę do dawnej formy?”, „czy zdołam pobiec te a tamte zawody jak planowałem?”, „jak inni radzili sobie z taką kontuzją?” Czasami google pomaga w znalezieniu odpowiedzi, a czasem tylko rozdmuchuje iskry wątpliwości.

Taka kontuzja staje się zatem okazją do poćwiczenia najważniejszego organu w bieganiu – głowy. Trywialna część tej lekcji to wiedza – o ciele, o ćwiczeniach prewencyjnych. Dziś potrafiłbym z pamięci wymienić chyba wszystkie mięśnie kończyn dolnych, miednicy i dolnej części kręgosłupa. Część mniej trywialna to cierpliwość i opanowanie w takich sytuacjach – na nic się przecież nie zda hodowanie kiszenie w sobie frustracji i złości – i każdy musi nauczyć się to rozumieć. Część jeszcze mniej wyraźna, to uczenie się swoich reakcji i wykorzystanie ich w przyszłości.

Podczas każdej dłuższej przerwy mam taki wieczór „pogodzenia się z tym stanem” dociera do mnie konieczność zmiany planów i rezygnacji ze startów. W milczeniu wylewam wtedy potok łez a wraz z nimi wypływa ból, frustracja i bunt. Ich miejsce zastępuje akceptacja i zrozumienie priorytetu zdrowia nad wszystkimi innymi. Od takiego rozbeczanego wieczoru do pierwszego treningu czeka się dużo łatwiej. Także jeśli przydarzy się Wam kontuzja i macie ochotę rzucić wszystko, pojechać w Bieszczady i pobeczeć wpatrując się w połoniny – nie krępujcie się – im szybciej to zrobicie, tym łatwiej uporacie się z psychiczną stroną kontuzji.


Mija trzeci tydzień niebiegania. Nie czuję już uszkodzonej płaszczki, ale jeszcze boję się biegać. Nie zrezygnowałem za to z wieczorno – nocnych sesji jogi, której kilkadziesiąt minut praktykuję prawie codziennie. Zadaję też sobie autoironiczne pytania pt: „po co Ci to wszystko? Czy nie byłeś szczęśliwszy biegając bez zastanawiania się nad techniką, ruchem i sprężynowaniem?” Byłem. A i wyniki były nienajgorsze;) Ale wyfrunąłem ze złotej klatki komfortu i przez chwilę poczułem fruwanie na wolności. Lata się trudniej i trzeba samemu zadbać o wszystko, ale poczucie tej pierwotnej przyjemności z ruchu, jego minimalizmu i elegancji, iskry po którą wybiegamy na treningi jest nieporównywalnie większe. Nie wrócę do klatki.


Zdjęcie tytułowe: Wikipedia