Magiczny Las w pobliżu Iten, to miejsce nieomal kultowe. Jak żyję, nie widziałem lasu ze ścieżkami, na których ślady podeszwy zostawiają tylko sportowe buty, trudno znaleźć jakiekolwiek inne. Bardzo wysokie drzewa i gęste poszycie tworzą przyjemny mikroklimat, który jest dostkonałą alternatywą do upalnych i wietrznych dirty roads. Wyszedłem rankiem na główną drogę w Iten i złapałem motocykl, który zawiózł mnie w pobliże lasu – czyli 3km od centrum. Chciałem zaliczyć tylko spokojną, swobodną dyszkę, odpocząć.
Ruszyłem. Po chwili rozpoczął się podbieg, ale to przecież norma tutaj. Brnąłem w głąb lasu i coraz bardziej wypluwałem płuca. Pierwsze 5 kilometrów prawie cały czas podbiegałem i zatrzymywałem się na złapanie oddechu, było naprawdę słabo. Wtedy zawróciłem i puściłem nogi na zbiegu. Do domu wróciłem nieźle zziajany, z 13km na liczniku i sumą pokonanych wzniesień prawie 300 metrów. Chyba tylko doświadczeni biegacze mogą zrozumieć mękę, która kryje się za tymi liczbami.
Po powrocie napadłem na lodówkę i.. zjadłem ledwie palster masła (zgadza się, 1cm masła) i banana – lada moment rozpoczynał się następny trening. Jeszcze w drodze na boisko kupiłem 2 banany w przydrożnej budce – były dojrzałe, słodkie i pyszne.
Ostatni trening techniczny przyciągnął na boisko najwięcej kenijskich biegaczy. Niektórzy z nich bardzo szybko załapali propozycje yacoola i z nieskrywanym zadowoleniem wykonywali nowy ruch. Jestem bardzo ciekaw, jak się to rozwinie pod naszą nieobecność.
Poza techniką biegu, miejscowi biegacze zapalili się do yogi. Codzienne, popołudniowe zajęcia weszły im w krew (mnie również) i sprowokowały do przemyślenia ograniczeń i spięć w ciele spowodowanych intensywnym treningiem biegowym. Niektorzy z nich zrobili tak duże postępy, że potrafią uczyć innych. Powstał nawet pomysł wyszkolenia jednego z nich na miejscowego mistrza yogi, pod zdalnym nadzorem jogina Bartka.