Wybieglem o 7 rano. O tej porze jest jeszcze całkiem chłodno (12°C) a na drogach można już spotkać mnóstwo biegaczy. Po wczorajszym dniu nie miałem ochoty na żadne ciężkie treningi – ot zwykłe rozbieganie. Tyle, że w Iten trudno takie wykonać – podbiegi i zbiegi są na każdej trasie, a nawierzchnia jest nierówna i kamienista. Kenijczycy, którzy co chwilę mnie mijali, utrzymywali tempo 4:00 – 3:45 bez oznak wysiłku. Dla mnie to tempo osiągalne tu wyłącznie na zbiegu. Wróciłem nieźle zmęczony po 15 kilometrach.
Śniadanie wciągnąłem nosem. Ananas, banan, mango – to owoce których porcję dla kilku osób kupuje się za równowartość pojedynczych złotówek. Nie opychałem się, gdyż zaraz po śniadaniu zrobiliśmy trening techniczny. Okazało się, że codzienna praktyka yogi, w szczególności praca nad mięśniem biodrowo-lędźwiowym przynosi widoczne rezultaty w technice biegu. Jestem pełen dobrych myśli.
Po treningu na nasze podwórko znów przybiegły dzieciaki – śmiały się, krzyczały i dokazywały. W pewnym momencie zaczęły bawić się w wykonanie mostka – tyle że potrafiły wejść w tę pozycję ze stania na rękach:)
Dalsza część dnia to spacer po Iten i markecie. Mój zachwyt kenijskim klimetem nie spada – Na każdym kroku wszystkie zmysły zalewa fala bodźców – żywe kolory, inspirujące zapachy i smaki.