Nie mogę złapać oddechu. Czuję okropny ból, który zgina mnie wpół. Oczy wzbierają łzami – jeszcze bardziej niż bólu wstydzę się płaczu, który oglądają rówieśnicy. Dociera do mnie, że jestem bezbronny i bezsilny. Rozpoczyna się potok łez. Kolejną bójkę kończę na podłodze korytarza podstawówki.
Przeżył to każdy, kto trenował sztuki walki lub brał udział w wystarczającej liczbie bójek podwórkowych. Cios w brzuch w trakcie wdechu. Jeśli taki przyjmiesz – przegrałeś. Nie podniesiesz się wystarczająco szybko. Możesz tylko przygotować się lepiej na następny raz, ale nigdy nie wiesz kiedy on nastąpi. Może jutro. Może nigdy.
Miałem nadzieję, że to już koniec ofiar. Że idei zmiany techniki wystarczy już poświęcenie Maratonu Gdańskiego. Czułem się coraz szybszy i mocniejszy, nauczyłem się też odpuszczać treningi. Niestety po weekendzie z Biegiem do Źródeł i VI Półmaratonem Stolema nie mogłem nawet normalnie stanąć, nie mówiąc o chodzeniu. Wtedy pogodziłem się ze stratą ukochanego Biegu o Kryształową Perłę Jeziora Narie (1,2,3).
Gdy kilka dni później próbowałem rozmasować nogę poczułem znów obezwładniający ból. Wieczorem dotarło do mnie, że wobec tej kontuzji jestem bezbronny i bezsilny. Rozpoczął się potok łez lecz tym razem ich świadkiem była tylko E. Kolejną bitwę o zmianę techniki biegu skończyłem pokonany. Dziś już wiem, że nie wystartuję nawet w sierpniowym Maratonie Solidarności.
Co mi jest? Przeciążyłem mało widoczne, a niezwykle istotne mięśnie – piszczelowy tylny i strzałkowy długi. Niemożliwym jest stać na jednonóż bez ich udziału. Regeneracja potrwa jeszcze nawet 4 tygodnie – zjadając najlepszą pogodę do biegania, za którą tęsknię całą zimę:)
Mimo wszystko wciąż uważam tę próbę za wartą swojej ceny. Choćbym miał już nie przekroczyć mety maratonu – będę próbował.