Gdybym

Maraton blues po Poznaniu powoli mija. Nie biegam dużo – ledwie 10 kilometrów i to dopiero od środy. Nieubłaganie krótszy dzień, niższe temperatury i wysyp całej palety barw w lesie zakreślają kolejną, czwartą pętlę w historii mojego treningu. Wszystko to skłoniło mnie do pewnych refleksji, którymi chcę się podzielić.

Gdybym nie biegał rano/ w nocy – mógłbym spać dłużej. Sen to najlepsza regenracja – potwierdzi/powtórzy to chyba każdy. Dodatkowo, każda godzina poświęcona na trening powinna zostać doliczona i odespana.. Łatwo powiedzieć. Z drugiej strony tego równania stoi doba z niezmienną liczbą godzin, z których rzadko można coś wygospodarować. Więc jeśli nie biegałbym rano, nie mógłbym tak trenować i z pewnością wyniki byłyby inne.

Gdybym rezygnował z treningu za każdym razem, gdy warunki nie były sprzyjające, wykonałbym może z 10% planów. Gdybym czekał aż kupię odpowiednie buty, ubranie czy zegarek (zaczynałem w butach do deskorolki, bawełnianej bluzie i spodniach moro:)) Nigdy nie doszedłbym do obecnego poziomu. Treningi bez względu na warunki hartują ducha walki, niezłomność. 

Gdybym nie rzucił palenia, w ogóle nie miałbym żadnych wyników (dziękuję, E.) Do dziś zastanawiam się, jaki poziom mógłbym osiągnąć, gdybym nie palił. Ale nie wiem też, czy gdybym nigdy nie zaczął, to czy pomyślałbym o bieganiu?


Stoję u progu nowego sezonu. Jeszcze nie chcę go przekraczać, gdyż to, co za nim dopiero się krystalizuje, nabiera kształtu i definicji. Chcę mieć czas, by wryło się to w moją świadomość trwale, nie tylko jako końcowy efekt, ale cały wysiłek, który do niego prowadzi. Ile „Gdybym” przyjdzie mi pokonać?

Na razie jeszcze boję się wypowiedzieć tego na głos, odpoczywam po trudach sezonu i spokojnie truchtam.