18 Poznań Maraton – relacja

 

Do Poznania jechałem z cichą nadzieją na rekord życiowy. Nie nastawiałem się na walkę do upadłego, pamiętając srogą lekcję pokory w sierpniu. Miałem jednak w nogach mocne treningi, nieco ćwiczeń na siłowni, a spontaniczny sprawdzian 16km w 57 minut pozwolił o wyniku w granicach 2:40 myśleć ze spokojem.

22496891_10214732800822823_1679205167_o.jpg

Dłuugie oczekiwanie na start 🙂 Foto by E.

Start opóźnił się o 45 minut. To czas, który dłużył się niemiłosiernie. Truchtałem i rozgrzewałem się chyba z 4 razy i już nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Atmosfera w strefach startowych coraz bardziej gęstniała. W pewnym momencie na każdy komunikat najgłośniejszą odpowiedzią były gwizdy, zagłuszające nawet (również zagłuszającą) muzykę. Organizatorzy robili co mogli, by rozładować napięcie, ale trochę wstyd mi za innych biegaczy. Pamiętajcie, że Wasze zachowanie wpływa na decyzje organizacyjne w następnych latach. Jeśli będziecie się zachowywać jak pseudokibice, nie zyskacie przychylności władz miasta.

Maraton w mieście to przedsięwzięcie bardzo złożone logistycznie i wiele rzeczy mogą zaskoczyć, mimo najlepszych intencji. Tym razem zawiodła firma zabezpieczająca trasę. Fakt że udało się wyprostować niedogodności i doprowadzić do zezwolenia na otwarcie trasy jest dużym sukcesem i dowodem na ponadprzeciętne kompetencje organizatorów.

Wreszcie ruszyli.. No właśnie. Ruszyli. Przed biegiem prosiłem o przydział do strefy elity. Nie żebym się uważał za elitarnego, ale przewidywałem, że nawet z czasem 2:45, na mecie byłbym.. kilkunasty (z 6300 biegaczy tylko 0.25%, ćwierć procenta, pobiegnie szybciej). Oznaczało to, że mój czas będzie liczony od momentu wystrzału startera, nie zaś od momentu, gdy przekroczę linię startu (ta zasada miała obowiązywać dla pierwszych 100 zawodników). Te kilka – kilkanaście sekund straty może zaważyć zarówno na wyniku jak i miejscu. Niestety dostałem przydział jedynie do strefy 3:10.

Odczekawszy swoje kilkanaście sekund, rozpocząłem człapanie. Przed sobą miałem kilkaset osób nie kwapiących się do biegu z prędkością ~16km/h. Przebiłem się skraj peletonu i rozpocząłem wyprzedzanie. Trawą, chodnikiem, krawężnikiem – czym tylko się dało. Z ulgą odnotowałem międzyczas pierwszego kilometra 3:59.

Na tym koniec narzekania. Atmosfera podczas każdego Maratonu w Poznaniu jest wyjątkowo i nie inaczej było tym razem. Tłumy kibiców, wrzaski i oklaski – to wszystko rozpędzało nas wzdłuż miejskich arterii.

Na dziewiątym kilometrze zjadłem pierwszy żel. Wyszarpnąłem go z paska, który poluzował się i zaczął obijać o tyłek i ocierać. Spróbujcie sobie wyobrazić, jak łatwo jest wyregulować długość elastycznego pasa, biegnąc 16km/h. Jakoś się jednak udało:)

37009553464_563e26250b_o

Nawrotka. Wychylenie pomaga nie tracić rozpędu. Świetne miejsce na zdjęcia znalazł Robert Dakowski

Jestem przekonany, że bieg maratoński to nie tylko walka z samym sobą i dla samego siebie. Biegniesz miastem, które specjalnie dla Ciebie zablokowało główne ulice. Obcy ludzie, godzinami wystają podając wodę, zabezpieczając trasę, czy dopingując wniebogłosy – aby było Ci łatwiej pobiec.

22459217_1676398355725493_8837056288810100303_o.jpg

Ekipa bębniarzy wygrywała tak energetyczny rytm, że zastanawiałem się nad zejściem trasy i przyłączeniem się do zabawy:) Foto: Marcin Ratajczak

Dlatego zawsze staram się dać coś od siebie. Wolontariuszom rzucić zwykłe „dziękuję”, pomachać do kibiców, przybić piątkę w te powyciągane w Waszym kierunku, dziecięce rączki. Policjanta zapytać żartobliwie, którędy do mety:) Gwarantuję, że energia którą poświęcicie na ten ludzki odruch wróci do Was zwielokrotniona. Zapomnicie o zmęczeniu, bólu i ilości kilometrów pozostałych do pokonania.

Mijałem długi szpaler kibicujących dzieciaków. Pierwsi wyciągnęli ręce do przybicia piątki. Przybiłem – i wtedy przede mną wyrosły dziesiątki następnych dłoni. Biegłem i przybijałem je wszystkie (zapewniam, że da się to zrobić na tyle delikatnie by nie spowolnić i nie uszkodzić nawet najmłodszych). Zwrot energii otrzymałem natychmiast – krzyk radości zagłuszył wszystko:) Dwójkę biegaczy siedzących wtedy na moich plecach odstawiłem na kilkanaście metrów. Czy muszę dodawać, że na mecie też byli za mną? 🙂

Minąłem jeszcze Najukochańszą i najwierniejszą kibickę E. wraz z bratem i poczułem że maraton zaczyna się kończyć. Miałem 17 kilometrów w nogach, które już tak lekko nie niosły.. Dodatkowo rozpoczął się nieco „podbiegowaty” fragment trasy. Gdy na półmetku zanotowałem 1:20:24 wyczułem duże ryzyko ściany. Aby jej zapobiec, zmieniłem 2 rzeczy:

  • szybciej zjadłem wszystkie pozostałe żele (do 30 kilometra , zamiast do 35)
  • zmieniłem oczekiwania wynikowe – już nie życiówka, ale możliwie eleganckie dotarcie do mety z jak najmniejszym zwolnieniem.

Podbiegi podejmowałem „na luźno”, bez walki. Nauczyłem się, że lepiej jest biec spokojnie i wystrzelić z następnej górki, niż zamienić mięśnie w plastelinę, utrzymując tempo za wszelką cenę. Dotąd nie zdarzyło się, abym nie wyprzedził na zbiegu kogoś, kto pokazał mi wcześniej plecy napierając żywo w górę.

23877338328_1cc4c99f67_o

Wody!!! Foto – Robert Dakowski

Zwalniałem. Znałem też profil trasy i wiedziałem, że nie ułatwia mi walki, a od 30 do 37 kilometra ciągnie się jeden długi podbieg. Pomimo fatalnej taktyki, wciąż wyprzedzałem kolejnych zawodników. Jednemu z nich towarzyszyły aż 2 osoby na rowerze, podające wodę na życzenie (200m za punktem nawadniania sic!). Gdy wyprzedziłem jegomościa, ten próbował trzymać moje tempo. Nie przeszkadzało mi to, dopóki jego rowerowa obsada nie zaczęła jechać niebezpiecznie blisko mnie. „Halo, zajeżdżasz mi drogę!” – wyzipałem do kierującego. „Osłaniam Was od wiatru” – usłyszałem w odpowiedzi. Co jak co, ale ja maratony biegam zgodnie z regulaminem i przepisami Lekkiej Atletyki. Wyklucza to jakąkolwiek asystę rowerzysty w jakimkolwiek zakresie. Uświadomiłem towarzyszy że takie zachowanie nie jest uczciwe i pomknąłem przed siebie.

Wreszcie skończyły się podbiegi i zamiast zwalniać, mogłem przyspieszać. Co z tego, gdy każde, nawet delikatne „depnięcie” gazu kończyło się skurczami w łydkach? Jednak coś się zadziało i kolejne kilometry od 36 do samej mety zajmowały coraz mniej czasu. Finiszowałem w tempie ledwie 3:35 (nie widziałem sensu żeby się wygłupiać z finiszem), na własne oczy obserwując dramatyczną walkę Dominiki Stelmach o 2 miejsce, kilka sekund przede mną.


Wynik 2:42:47 i 14 miejsce open nie są złe (czy za rok doproszę się miejsca w strefie elity?:)), jednak nie na taki wynik trenowałem. Z podobnym czasem w Poznaniu można doświadczyć kąpieli w czystym, pustym i suchym kontenerze prysznicowym w strefie mety, co uczyniłem z największą przyjemnością:)

Jestem też zadowolony z dobrych decyzji na trasie. Tego dnia nie mogłem wycisnąć z siebie ani krzty więcej. Teraz pozostaje odpoczynek i marzenie o nowych celach na przyszły rok:)

Tytułowe foto Mikołaj Pietz