Wieczór przed biegiem napisałem, że nie jestem przygotowany. Odpuściłem trening, biegałem mniej. Zastanawiałem się, czy poznam jak bardzo „Maraton nie wybacza”? Doigrałem się sromotnie – zapraszam do relacji.
Przed startem nie czuję żadnego lęku, niepokoju. Towarzyszy mi dobry nastrój i luz. Przecież to ma być jedenasty maraton, pobiegnę na luzie – myślę. Spotykam Kamila Kunerta, do którego zabrakło mi 4 sekund w kwietniu. Razem biegniemy kilka przebieżek. Dostaję jeszcze pożegnalny buziak od E. i ustawiam się w pierwszej linii.
Po wystrzale szybko zostaję wyprzedzony przez kilkunastu biegaczy. Zawsze zachodzę w głowę, dlaczego tak pędzą – przecież znają swoje możliwości, maratonu nie da się pokonać na chybcika, metodą ” a nuż się uda” Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że również obrałem zbyt wysokie tempo i boleśnie doświadczę bezlitosnej sprawiedliwości królewskiego dystansu. Po siódmym kilometrze przesuwam się na czwartą pozycję.
Do 28-30 kilometra wieje nudą. Ulice są puste i ciche. Garstki przypadkowych przechodniów nieśmiało kibicują, zatrzymani na przejściach dla pieszych. Tempo 3:45-50 utrzymuję z względną łatwością. Nie pocę się, pomimo rosnącej temperatury. Jest to problem, ponieważ pocenie i parowanie to najwydajniejszy mechanizm chłodzenia organizmu podczas wysiłku. Dzisiaj to u mnie nie działa, więc zawartość wody podawanej na punktach odżywczych wylewam w większości na siebie. Wystarcza to na kilka minut, za chwilę znów biegnę suchy jak wiór.
Na trzydziestym kilometrze zaczynają się problemy. Najpierw lekkie skurcze łydek – znam je dobrze – które zostaną ze mną już do mety. Można z nimi biec, ale wysiłek staje się nieprzyjemny, narasta frustracja i niepokój. Postanawiam delikatnie zwolnić, by w razie konieczności walki mieć jakiekolwiek rezerwy. Biegnę przepełniony strachem i smutkiem. Na trasie powrotnej aleją Hallera nie odpowiadam na wiele pozdrowień mijających mnie z przeciwka biegaczy. Widzę Was i słyszę, ale nie mam sił odpowiedzieć. Wiem, że biegnę fatalnie, wstyd mi spojrzeć komukolwiek w twarz. Punkt odżywczy, który zaplanowano 35 kilometr, jest po przeciwnej stronie trasy. Mijam go właściwie niezauważony. Cieszę się, że chociaż bieganie o suchym pysku mam opanowane.
6 kilometrów przed końcem całą prawą nogę paraliżuje skurcz dwugłowca (to mięsień z tyłu nogi – jeden z najważniejszych w biegu). Przez dobrą minutę kuleję i utykam. Mięsień ciągnie coraz boleśniej. Jeszcze bardziej zwalniam powłócząc zablokowaną kończyną i wreszcie czuję rozluźnienie. Niestety kilkaset metrów dalej do akcji skurczowej włącza się druga noga – więc biegnę z nogami sztywniejącymi od wszystkich tylnych mięśni. Każdy krok stawiam z obawą, czy nie będzie ostatnim.
Poziom cierpienia wraz z kilometrażem zdaje się spełniać prawo Moore’a – podwaja się co kilometr:) Woda którą się polewam zmoczyła buty, które zaczęły odparzać stopy. Skurcze zaczynam czuć już nawet w ramionach. Jest tak bardzo źle, że w pewnym momencie przestaje mnie to obchodzić. Zobojętniały na wszystko wlokę noga za nogą uliczkami Starego Miasta, wśród rosnącej – nareszcie – wrzawy kibiców. Nie chcę pokazywać im jak bardzo jest źle, nie chcę biec pokurczony i sztywny. Zdobywam się na najbardziej sprężysty krok i posturę, na jaką mnie stać. Brawa i krzyki stają się coraz głośniejsze – też spełniają prawo Moore’a:)
Ostatni raz oglądam się za siebie, upewniając się, że nikt mnie nie ściga i przyspieszam ile sił w nogach, unosząc ręce w geście zwycięstwa. To tylko na pokaz – wewnątrz czuję się pokonany.
Epilog
Swój występ jako sportowca oceniam miernie – ostatnie 10 kilometrów byłem bezbronny. Czwarte miejsce open zawdzięczam wyłącznie brakowi szybszych zawodników – a nie przemyślanej taktyce czy waleczności. To nie kokieteria – pobiegłem największego positive splita w życiu – druga połówka maratonu prawie 4 minuty wolniej niż pierwsza. Nagroda finansowa za 4 miejsce oraz weekend w Cetniewie dla najlepszego biegacza z trójmiasta są bardzo przyjemną osłodą w tej sytuacji.
Maraton nie wybacza błędów
Gorzko przekonałem się o prawdziwości tego powiedzenia. Nie przygotowałem się siłowo i wydolnościowo. To doświadczenie wykorzystam jako nauczkę w przygotowaniu do kolejnych biegów.
Spis galerii
- Biegowy świat 1, 2
- Ak-ska Photo
- 2h59min.pl 1,2
- Henryk Witt
- Jan Iwanicki
- Fotografia Kreatywna – Łakomy&Troch