SRT – rozluźnienie

Mijający tydzień odpocząłem od reżimy treningowego. Nie oznacza to że nie biegałem – pokonałem niecałe 90 kilometrów, prawie wszystko w formie łagodnych rozbiegań po ok 10km. Z każdym dniem spięte łydki i uda trochę „puszczały” pozwalając na coraz to bardziej swobodny krok.

Świąteczny weekend z radością spędziliśmy na Kujawach. W rodzinne strony E. lubię przyjeżdżać również ze względów biegowych – tutejsze ścieżki biegowe są wyciszającą odskocznią od pokonanych setki razy gdańskich chodników. Przyroda powoli budzi się do życia z zimowego snu, co przepełniło sobotnią wycieczkę biegową mnóstwem dźwięków, zapachów i zachwycających widoków.

Dzisiejszy dzień to już koniec promocji. Wiatr dął tak wściekle, że naprawdę poważnie brałem pod uwagę powrót do domu. Słabł tylko momentami, dzięki czemu jakoś przetrwałem 10 kilometrów, by wreszcie obrać kierunek powrotny i przyjąć całą jego siłę na plecy.

Czułem się jak oszust – nie miało znaczenia, że wcześniej wiatr mocno mnie spowalniał. Biegnąc z wiatrem niosło mnie tak mocno, że prędkości bliskie 20km/h osiągałem nieuczciwie łatwo. Podjąłem kilka minutowych przyspieszeń, by nieco rozbudzić organizm po tygodniowym człapaniu. Dopiero ostatni szybki odcinek ruszyłem frontalnie w stronę wichury. Żywioł zatykał oddech, utrudniał zamykanie ust, a nawet mruganie.