Przygotowania do maratonu są trudne, pokonanie maratonu jest trudne. Ale nie oszukujmy się – my to lubimy. Najtrudniej z całego okresu przygotowań wspominam ostatnie dni (nie można już wtedy ciężko trenować), lecz to co czeka po nim – Marathon Blues – często bywa zaskoczeniem.
Boli mnie wszystko. Skamieniałe łydki, pasma biodrowo – piszczelowe zbite na kwaśne jabłko. Nawet mięśnie pleców i karku dają się we znaki, co akurat cieszy – sprężysty krok wymaga w pewnym etapie wybicia krótkiego napięcia całych pasm od łydki, przez plecy aż do karku.
Truchtanie dzień po maratonie to niezbyt przyjemna sprawa. Pierwsze kilometry przepełnione bólem i sztywnością dłużyły się w nieskończoność. Do tego niemiłosiernie wiało, zatykało dech i stawiało w miejscu.
Na koniec niemal zginąłem – potrącony przez samochód na przejściu dla pieszych (przejeżdżał na czerwonym) W ostatniej chwili udało mi się zatrzymać, obijając o jego bok. Stłukłem tylko łokieć i rozdarłem bluzę.