Kto czytał książkę „Forrest Gump” z pewnością pamięta pewną scenę. Tytułowy bohater stoi przed mikrofonem, aby opowiedzieć coś o wojnie w Wietnamie. Jednak nikt z widzów nie zdaje sobie sprawy, w jakim stanie jest Forrest, który zbliżając się do mikrofonu mówi tylko „Chce mi się siku”. Tłum oszalał [..]
Chce mi się siku
I gdyby ktoś mnie zapytał o ten maraton, zacznę właśnie od powtórzenia słów Forresta. Na minutę przed startem patrzyłem prosto w oczy E. starając się nie dać poznać po sobie, że coś jest nie tak. Wyjście ze strefy i załatwienie potrzeby nie wchodziło w grę, było już na to za późno. Na maraton przygotowałem strój, buty, żele, sprawdzałem setki razy pogodę i obmyślałem taktykę. Ale nie wysikałem się do końca, co wpłynęło na cały późniejszy bieg.

start. Foto: Karolina Misztal, Dziennik Bałtycki
Wraz z wystrzałem do przodu wyrwało 30 osób w tempie na zwycięstwo. Starałem się biec spokojnie, swoim tempem. Wszystkie myśli o wygraniu jakiegoś miejsca na podium odsunąłem na bok. Plan miałem aby delikatnie przyspieszyć po 14 kilometrze, a po 28 rzucić na szalę całe wytrenowanie. Nie będę Was zanudzał rozpiską poszczególnych kilometrów, międzyczasy możecie podejrzeć na stravie, endo, czy garmin connect, jest też pomiar organizatora. I taktycznie rozegrałem bieg jak w zegarku. Każde kolejne 5km biegłem coraz szybciej. Każde 10km biegłem coraz szybciej. Podczas tego maratonu wyrównałem życiówkę w półmaratonie (1:17:59), najszybsza dycha, 5km, czy 1km to te z końcówki biegu. Takie podjęcie biegu dało mi mnóstwo satysfakcji i energię do samej mety – z 11 na 8 miejsce open przeskoczyłem dopiero na 40 kilometrze, mijając trójkę zawodników człapiących bez siły. Zakończyłem z czasem 2:37:41!

Długa prosta na Grunwaldzkiej. Foto – AK-ska photo
Miałem ochotę się zatrzymać już od 3-4 kilometra. Załatwić potrzebę i pobiec dalej, gdyż przewodnia myśl wracała z irytującą częstotliwością. Atrakcyjna i obfitująca w kibiców trasa maratonu nie ułatwiała mi poszukiwania miejsca względnego odosobnienia. Dwukrotnie pojawiła się też E. oraz mój Tato, słyszałem też co chwilę doping znajomych i nieznajomych – dziękuję Wam wszystkim! I tak mijały kilometry, a ja odkładałem postój na później. Nogi powoli stawały się coraz cięższe, więc zacząłem się obawiać, że jeśli się zatrzymam, to skurcze uziemią mnie na dobre i będzie po maratonie.
Biegłem samotnie, a po 28 kilometrze spróbowałem trochę przyspieszyć – serce biło powoli, czułem zbliżające się skurcze i zbite mięśnie ud. Tylko że to zmęczenie trenowałem dziesiątki razy, wychodząc biegać po masakrujących ćwiczeniach na siłowni, dobity setkami kilometrów codziennych jednostek. Przyspieszyłem, choć przed sobą nie widziałem nikogo.

Podbieg na 35km foto: AK-ska photo
Pierwszą krew wyczułem na 35 kilometrze. Minąłem zawodnika, a kilkaset metrów dalej dostrzegłem plecy trzech kolejnych. Zapomniałem o przewodniej potrzebie zupełnie. Zmieniłem ich po 40 kilometrze, wciąż przyspieszając. Długi finisz trenowałem setki razy, ale mimo pokonania ostatniego kilometra w 3:28 nie zmieniłem już swojej pozycji. Do 7 miejsca zabrakło 4 sekund.
Jestem bardzo zadowolony z biegu. Udało się pokonać go w wymarzony sposób, do którego zachęcam wszystkich biegaczy. Warunki pogodowe – idealne – temperatura 10°C i lekki wietrzyk są wymarzone na życiówkę!
Chciałbym jeszcze wrócić słowem do myśli przewodniej. Otóż „chce mi się siku” w książce zrobiło furorę wśród słuchaczy. Dopatrywali się oni w tym głębszego znaczenia, słów skierowanych do rządu aby wysłuchał proste, najbardziej podstawowe potrzeby ludzi, które potrzeba załatwienia zamykała w jeden nawias.
Gdy zostałem wraz z zespołem biegaczy zaproszony do funkcji ambasadora tego maratonu, organizatorzy pytali nas o potrzeby biegaczy, jak uczynić bieg bardziej atrakcyjnym dla Was. Na metę maratonu wbiegłem z pełnym poczuciem dopełnienia tych wszystkich pomysłów.
Ubiegłoroczny maraton był już fantastyczny pod względem organizacyjnym, lecz w tym roku Gdański Ośrodek Sportu przerósł wszelkie oczekiwania. Wszystkie dobre rozwiązania pozostały, a pojawiły się dodatkowe atrakcje – jak mnóstwo, naprawdę mnóstwo punktów kibicowania na trasie, jeszcze bogatsze i dłuższe punkty odżywiania, oraz świetny termin. Jest to tym bardziej warte podkreślenia, że całe przedsięwzięcie zorganizowano bez tytularnego sponsora. Ten maraton pokazał to, że w Gdańskim Maratonie można pobiec szybko i nie martwić się o wpadki. Wróżę rosnącą frekwencję w nadchodzących latach!
PS. Na metę wbiegłem ósmy, ale niespodziewanie zdobyłem 3 miejsce w kategorii. Niestety odpoczywałem już w domu i nie uczestniczyłem w dekoracji.
Wszystkim Wam razem i każdemu z osobna dziękuję za doping na trasie, dobre słowo, kciuk na fb, stravie i endo, telefon, czy SMS z gratulacjami.
Niebawem postaram się uzupełniać wpis o galerie – zwracam uwagę, że o warunki wykorzystania zdjęć, należy zapytać każdego z fotografów. Zachęcam też do odwiedzenia ich stron, być może możecie im się odwdzięczyć za wiele godzin ciężkiej pracy z obiektywem:)
Na tytułowym złapała mnie Agata Masiulaniec – Biegowy Świat
- Tomasz Szwajkowski – Start
- Mateusz Skuza – Wiadukt na 35km
- Kinga Pulkowska – 17km
- Łukasz Panfil – galeria
- Agnieszka Kaźmierska (1,2,3,4,5,6,7,8,9,10)
A dla fanów oglądania całego wyścigu, jest jeszcze livestream