III Gdańsk Maraton – relacja

Kto czytał książkę „Forrest Gump” z pewnością pamięta pewną scenę. Tytułowy bohater stoi przed mikrofonem, aby opowiedzieć coś o wojnie w Wietnamie.  Jednak nikt z widzów nie zdaje sobie sprawy, w jakim stanie jest Forrest, który zbliżając się do mikrofonu mówi tylko „Chce mi się siku”. Tłum oszalał [..]

Chce mi się siku

I gdyby ktoś mnie zapytał o ten maraton, zacznę właśnie od powtórzenia słów Forresta. Na minutę przed startem patrzyłem prosto w oczy E. starając się nie dać poznać po sobie, że coś jest nie tak. Wyjście ze strefy i załatwienie potrzeby nie wchodziło w grę, było już na to za późno. Na maraton przygotowałem strój, buty, żele, sprawdzałem setki razy pogodę i obmyślałem taktykę. Ale nie wysikałem się do końca, co wpłynęło na cały późniejszy bieg.

 

Wraz z wystrzałem do przodu wyrwało 30 osób w tempie na zwycięstwo. Starałem się biec spokojnie, swoim tempem. Wszystkie myśli o wygraniu jakiegoś miejsca na podium odsunąłem na bok. Plan miałem aby delikatnie przyspieszyć po 14 kilometrze, a po 28 rzucić na szalę całe wytrenowanie. Nie będę Was zanudzał rozpiską poszczególnych kilometrów, międzyczasy możecie podejrzeć na stravie, endo, czy garmin connect, jest też pomiar organizatora. I taktycznie rozegrałem bieg jak w zegarku. Każde kolejne 5km biegłem coraz szybciej. Każde 10km biegłem coraz szybciej. Podczas tego maratonu wyrównałem życiówkę w półmaratonie (1:17:59), najszybsza dycha, 5km, czy 1km to te z końcówki biegu. Takie podjęcie biegu dało mi mnóstwo satysfakcji i energię do samej mety – z 11 na 8 miejsce open przeskoczyłem dopiero na 40 kilometrze, mijając trójkę zawodników człapiących bez siły. Zakończyłem z czasem 2:37:41!

17887205_832035676945024_1320156431_o

Długa prosta na Grunwaldzkiej. Foto –  AK-ska photo

Miałem ochotę się zatrzymać już od 3-4 kilometra. Załatwić potrzebę i pobiec dalej, gdyż przewodnia myśl wracała z irytującą częstotliwością. Atrakcyjna i obfitująca w kibiców trasa maratonu nie ułatwiała mi poszukiwania miejsca względnego odosobnienia. Dwukrotnie pojawiła się też E. oraz mój Tato, słyszałem też co chwilę doping znajomych i nieznajomych – dziękuję Wam wszystkim! I tak mijały kilometry, a ja odkładałem postój na później. Nogi powoli stawały się coraz cięższe, więc zacząłem się obawiać, że jeśli się zatrzymam, to skurcze uziemią mnie na dobre i będzie po maratonie.

Biegłem samotnie, a po 28 kilometrze spróbowałem trochę przyspieszyć – serce biło powoli, czułem zbliżające się skurcze i zbite mięśnie ud. Tylko że to zmęczenie trenowałem dziesiątki razy, wychodząc biegać po masakrujących ćwiczeniach na siłowni, dobity setkami kilometrów codziennych jednostek. Przyspieszyłem, choć przed sobą nie widziałem nikogo.

17858304_832035763611682_693943881_o

Podbieg na 35km foto: AK-ska photo

Pierwszą krew wyczułem na 35 kilometrze. Minąłem zawodnika, a kilkaset metrów dalej dostrzegłem plecy trzech kolejnych. Zapomniałem o przewodniej potrzebie zupełnie. Zmieniłem ich po 40 kilometrze, wciąż przyspieszając. Długi finisz trenowałem setki razy, ale mimo pokonania ostatniego kilometra w 3:28 nie zmieniłem już swojej pozycji. Do 7 miejsca zabrakło 4 sekund.

Jestem bardzo zadowolony z biegu. Udało się pokonać go w wymarzony sposób, do którego zachęcam wszystkich biegaczy. Warunki pogodowe – idealne – temperatura 10°C i lekki wietrzyk są wymarzone na życiówkę!

Chciałbym jeszcze wrócić słowem do myśli przewodniej. Otóż „chce mi się siku” w książce zrobiło furorę wśród słuchaczy. Dopatrywali się oni w tym głębszego znaczenia, słów skierowanych do rządu aby wysłuchał proste, najbardziej podstawowe potrzeby ludzi, które potrzeba załatwienia zamykała w jeden nawias.

Gdy zostałem wraz z zespołem biegaczy zaproszony do funkcji ambasadora tego maratonu, organizatorzy pytali nas o potrzeby biegaczy, jak uczynić bieg bardziej atrakcyjnym dla Was. Na metę maratonu wbiegłem z pełnym poczuciem dopełnienia tych wszystkich pomysłów.

Ubiegłoroczny maraton był już fantastyczny pod względem organizacyjnym, lecz w tym roku Gdański Ośrodek Sportu przerósł wszelkie oczekiwania. Wszystkie dobre rozwiązania pozostały, a pojawiły się dodatkowe atrakcje – jak mnóstwo, naprawdę mnóstwo punktów kibicowania na trasie, jeszcze bogatsze i dłuższe punkty odżywiania, oraz świetny termin. Jest to tym bardziej warte podkreślenia, że całe przedsięwzięcie zorganizowano bez tytularnego sponsora.  Ten maraton pokazał to, że w Gdańskim Maratonie można pobiec szybko i nie martwić się o wpadki. Wróżę rosnącą frekwencję w nadchodzących latach!


PS. Na metę wbiegłem ósmy, ale niespodziewanie zdobyłem 3 miejsce w kategorii. Niestety odpoczywałem już w domu i nie uczestniczyłem w dekoracji.

Wszystkim Wam razem i każdemu z osobna dziękuję za doping na trasie, dobre słowo, kciuk na fb, stravie i endo, telefon, czy SMS z gratulacjami.

Niebawem postaram się uzupełniać wpis o galerie – zwracam uwagę, że o warunki wykorzystania zdjęć, należy zapytać każdego z fotografów. Zachęcam też do odwiedzenia ich stron, być może możecie im się odwdzięczyć za wiele godzin ciężkiej pracy z obiektywem:)

Na tytułowym złapała mnie Agata Masiulaniec – Biegowy Świat

A dla fanów oglądania całego wyścigu, jest jeszcze livestream