Pamiętam, jak zapisałem się na Chudego Wawrzyńca. Przez tydzień chodziłem tak nakręcony, że trudno było mi skupić się na treningu maratońskim. Myśli wciąż skupiały się wokół górskich biegów, ale udało mi się je odpędzić – na tyle skutecznie, że nie wykonałem właściwie żadnego specyficznego treningu pod zawody, które odbywają się pojutrze.

Drobiazgowy plan na Chudego. Czy wypali?
Przez zawirowania z kontuzją, którymi nie chcę Was teraz zanudzać, misterny plan przygotowań został poważnie podziurawiony. Przygotowałem buty, camelbacka, plan trasy. Na siłowni przerzucałem kilogramy żelastwa. Obliczałem zapotrzebowanie na płyny, sól, dodatkowe pożywienie, sumaryczną wagę plecaka. Analizowałem czasy zwycięzców, oraz tempo, którym atakować podbiegi. A może podejścia?
Bieżący tydzień spędzam z E. i synem w Zakopanem. Wędrujemy po Tatrach, gdzie regeneruję nogi lodowatych, górskich stawach. Biegam bardzo oszczędnie i tylko raz ośmieliłem się sprawdzić łydę – 20km na Ścieżce pod Reglami i wysyp rekordów odcinków z tej trasy na Stravie, uświadomiło mi że jestem w formie. Czy ten największy tapering w życiu przyniesie rezultat? okaże się już za kilkanaście godzin:)