„Zbastuj trochę, nie wyrywaj” wołał do mnie Stach. Biegliśmy już 8 kilometrów, a grupa liczyła kilkanaście osób. Tempo rzędu 4min/km zdawało się zbyt komfortowe, momentami naprawdę musiałem się hamować. Miałem ogromną ochotę zerwać do przodu, czułem zapas sił i ochotę do walki.
Plany
Nad jeziorem Narie chcieliśmy spędzić trochę więcej czasu, niż tylko związanego z biegiem i zdecydowaliśmy się z E. na cały weekend. Wybraliśmy nocleg w bardzo zacisznej (i niedrogiej) Mazurskiej Knieji. Gdy przeglądałem listę startową, uświadomiłem sobie, że mam realne szanse zawalczyć o zwycięstwo, i z takim planem A wyruszyliśmy do Kretowin.
Oczyma wyobraźni widziałem siebie biegnącego trasą wyścigu, połykającego kolejne wzniesienia coraz to szybciej i agresywniej.
Przecież w porównaniu do poprzedniej edycji, mam w nogach dodatkowe kilka tysięcy kilometrów, trening maratoński i niezliczoną ilość wybiegań powyżej 30 kilometrów. Perła już nie będzie taka trudna!
myślałem..
Bieg
Pogoda nie rozczarowała – tradycyjnie już około 30ºC zamieniało nawet zwykły trucht podczas rozgrzewki w walkę o życie. Zawczasu wyłączyłem w Garminie pogląd tętna – gdybym miał się kierować jego wskazaniami, pewnie w ogóle nie powinienem był startować.
Atmosfera, która panowała na starcie, mocno różniła się od tej znanej z dużych maratonów i masowych biegów. Wszyscy zadowoleni, uśmiechnięci i wyluzowani. Pogoda nikogo nie zniechęcała, odniosłem wrażenie, że gdyby dzień był pochmurny i chłodny, ta radość byłaby mniejsza.

Ostatnie chwile przed startem fot. Łukasz Dobrzyński
Wraz ze startem wystrzeliła do przodu kilkunastoosobowa grupa. Trzymałem się raczej na jej końcu – tempo na tym etapie nie miało właściwie żadnego znaczenia. Obserwując sylwetki biegaczy myślałem sobie, że są lepiej wyżyłowani ode mnie, i że trudno będzie mi z nimi zawalczyć – z taką werwą, zacięciem biegli. Po chwili dołączył do mnie na rowerze Stach, którego poznałem podczas poprzedniej odsłony wydarzenia.
Gdy po 4 kilometrach prowadząca grupa jeszcze nie stopniała, zacząłem się niepokoić. Dodatkowo do przodu wyrwał jeden zawodnik – Marek Kowalski – jak się później okazało, zwycięzca. Widząc szybkość z jaką powiększał przewagę, pomyślałem że to wariat, którego znajdziemy potem leżącego gdzieś przy drodze. Wkrótce zniknął za zakrętem, i tyle go wiedzieliśmy.
Temperatura dawała się we znaki. Na tyle, że wypicie kubeczka wody z punktów odżywczych właściwie nie robiło różnicy. Stach zajeżdżał rowerem po dodatkowe picie, którym dzieliłem się z pozostałymi – musiało być sprawiedliwie.
Na podbiegach nie walczyłem i zostawałem z tyłu, ale na zbiegach odzyskiwałem stracone metry, i dużo nadrabiałem, dodatkowo przy tym odpoczywając. Grupa stopniała do 4 osób. Widziałem, że nie wszyscy radzą sobie na zbiegach- i kiedy na jednej z długich z górek puściłem nogi, na słynną Zemstę Teściowej podbiegałem już tylko z Wojtkiem Kopeciem, który trzymał się kilka kroków za mną.
Dopiero teraz miał zacząć się prawdziwy wyścig – wbiegliśmy na Saharę – czyli 10 kilometrową drogę o nieutwardzonym, a czasem wręcz sypkim podłożu. Nieosłoniętym od słońca, z długimi podbiegami, i zbiegami, na których nogi już nie dadzą rady wypocząć. Tam biegacz może dowiedzieć się o sobie wszystkiego – od sił mięśni, poprzez technikę biegu, w której ujawnią się wszystkie braki, a zmęczenie może zgiąć wpół, aż po zgłębienie nieznanych dotąd pokładów motywacji.
Zwalniałem. Sprężystość kroku gdzieś zniknęła, za plecami nie widziałem już Wojtka Kopecia. Bałem się, że bez problemu minie mnie na ostatnich kilometrach, i w myślach byłem gotowy na 3 miejsce na podium. Tymczasem biegłem samotnie jako drugi, pojawił się jednak kolejny problem: Kupa. Zajęło mi to minutę, i wróciłem na trasę, już na trzeciej pozycji.
W tym miejscu należy się wyjaśnienie tytułu – jest parafrazą podpisu tego zdjęcia. Mam ogromny szacunek do determinacji tego biegacza, ale cieszę się, że uniknąłem tej sytuacji. Podczas postoju nogi odpoczęły na tyle, że dogoniłem Wojtka, odzyskując drugą lokatę.
Miałem już okropnie dość. Psychika cofnęła się do wieku kilkuletniego chłopca. Czułem, że jeśli pojawią się kolejne przeszkody, zatrzymam się i zacznę płakać. No i pojawiły się – skurcze, brak wody (na 28km obsługa tak entuzjastycznie zareagowała na Stacha, że nikt mnie nie zauważył, by podać kubek:) ). Mimo to starałem się biec, a właściwie wlec.
Na metę wbiegłem totalnie wyczerpany, położyłem się na ziemi. Po chwili kubek wody podał mi kilkuletni chłopiec. Podziękowałem, i zawartość wylałem na siebie. Dopiero po chwili wstałem, uścisnąłem E i zaczęło docierać do mnie, że ukończyłem ten bieg na drugim miejscu.
Meta
Meta Biegu o Kryształową Perłę jeziora Narie jest jedyna w swoim rodzaju – można natychmiast schłodzić się w jeziorze, objadać bez końca arbuzami, medalem jest unikalna perła, a zwycięzcom wręczane są wyjątkowe – kryształowe (wykonane przez Stacha) puchary. Słoneczna pogoda przyciąga mnóstwo kibiców, a urokliwa okolica zachęca do przedłużenia pobytu na kilka dni. Z pewnością wrócimy do Kretowin w przyszłym roku:)
Wyniki –enduhub
Galerie: