Jakiś czas temu natknąłem się na plany treningowe któregoś z zawodników czołówki polskich długodystansowców. Ich treningi zawsze robią na mnie wrażenie, szczególnie prędkości rzędu 3:30-3:45 osiągane na zwyklych rozbieganiach, ale szególną uwagę zwórciłem na jeden środek
25×400 metrów, 100m przerwy
Już sama ilość odcinków robi wrażenie, a jeśli dodać do tego realizację na bieżni, rezultatem będzie morderczy trening. W literaturze biegowej nie raz spotkałem się ze wspomnieniem Emila Zatopka, który piłował kilkadziesiąt czterysetek na jednym treningu. W 1952 roku wygrał zarówno na 5000m, 10000m jak i Maratonie – na jednych igrzyskach olimpijskich! A przy okazji pustanawiał nowe rekordy świata na tych dystansach.
Ponieważ nie wszystkie treningi interwałowe mi ostatnio wychodziły, nieco głębiej przemyślałem założenia tempowe. Uznałem, że każdą czterysetkę pokonam w tempie ~3:30, a podczas stumetrowej potruchtam.
Przypadł mi do gustu stadion Uniwersytetu Gdańskiego. Wprawdzie nie ma profesjonalnej nawierzchni, ale to co najważniejsze – czyli długość pętli dokładnie 400m się zgadza, i wystarczy dla amatora. Odcinki przerw postanowiłem odmierzać długością zakrętu, lub prostej (prawie dokładnie 100m). Na miejsce dotarłem pokonując 3km żwawszym biegiem – czułem ekscytację tym treningiem.
Już po pierwszych 3 odcinkach wiedziałem, że trzymanie tempa 3:30 – czyli okrążenie w 86 sekund będzie trudne. Z łatwością schodziłem poniżej 80 sekund i czułem, że dam radę utrzymać to tempo. Ale po 6 okrążeniu, zaczałem się zastanawiać, czy nie powinienem zrobić sobie w trakcie jakiejś wydłużonej przerwy. A było coraz ciężej – stumetrowe przerwy nie człapałem, lecz słaniałem się na nogach, rozważając dezercję. Wypoczywałem jednak na tyle, by być w stanie biec kolejne koło, w zakładanym czasie. Zmęczenie bylo coraz większe, odwodniłem się tak bardzo, że nie mogłem nawet porządnie splunąć, gdyż zbyt gęsta ślina lądowała mi na brodzie lub policzku. Kiedy miałem ich za sobą już 17 interwałów, i prawie przewracałem się na przerwach odpoczynkowych, postanowiłem zakończyć trening na liczbie 20 okrążeń. Po ostatnim przyklęknąłem na murawie (w tamtej chwili zapomniałem, że załatwiają się na niej psy:)) i odpoczywałem dobre 2 minuty. Czułem ogromne zmęczenie, ale i satysfakcję.
Czuję, że wreszcie trafiłem z czterysetkami. Zaliczając kolejne odcinki, czułem że zmęczenie coraz bardziej odpowiada temu na zawodach, ale że można się do niego przyzwyczaić. Myślę też, że gdyby tempo okrążeń było nieco niższe, byłbym w stanie wykonać dużo więcej okrążeń. Te przemyślenia potwierdzają to, co czytałem o treningu tempowym – prędkość odcinków powinna korespondować z tą zakładaną na zawodach.