XVII Bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie

Trzydziesty kilometr biegu. Psychicznie w rozsypce, miałem ochotę wyć. Trzydziestostopniowy upał przestał być problemem gdy obydwie łydki zaczęły łapać skurcze, które roztupywałem resztkami sił. Tylko na tyle było mnie wtedy stać, człapiącego tempem ~4:30, nie było mowy o przyspieszeniu. Biegłem na drugiej pozycji. Drżącym głosem spytałem Stacha: „Jak daleko biegnie następny?” „Ponad 500 metrów, nawet go nie widać! Spokojnie dowieziesz miejsce do mety!” Odpowiedział.

image

Nad jezioro Narie dojechałem o 8 rano. Przepiękna okolica i sączący się z nieba żar wprawiały mnie w świetny nastrój. Naprawdę chciałem pobiec w takich warunkach, im cięższych, tym lepiej. Szybko odebrałem pakiet startowy i podreptałem na pomost nad jeziorem. Krystalicznie czysta woda jeziora Narie zapraszała do kąpieli, jednak  tę przyjemność chciałem sobie zostawić na zakończenie biegu. Tymczasem do Kretowin przyjeżdżali kolejni biegacze, spośród których rozpoznałem jedynie Biegacza z Północy i jego siostrę. Ucieszyłem się, że towarzyszyła im Pati, ponieważ oznaczało to mnóstwo bardzo dobrych zdjęć, z których kilka zamieściłem w tej relacji:) Zaciągnąłem opinii o trudności trasy – każdy kogo zapytałem, potwierdzał, że jest niezwykle wymagająca, ale seria morderczych podbiegów w pierwszej części trasy, to tylko przygrywka przed drugą połową przebiegającą w pełnym słońcu, po polnych, piaszczystych drogach, i jakby to nie wystarczało – również pofałdowaną.

image

O godzinie 10 wystrzał startera rozpoczął bieg. Od razu w przód wystrzeliła dwójka biegaczy, narzucając tempo ok 3:40. Ja przez pierwsze kilometry postanowiłem trzymać się poniżej 4 minut na kilometr, a przyspieszyć nieco później. Serce od samego staru biło zbyt szybko, ale przypisywałem to panującej temperaturze, i biegłem swoje. Na trzecim kilometrze dołączył do mnie rowerzysta i przedstawił się jako Stachu. Zaczął opowiadać mi o trasie, zaproponował picie, polewanie wodą i relacjonował sytuację za moimi plecami. Powiedziałem, że nie chcę przyjąć żadnej pomocy, gdyż nie byłoby to uczciwe wobec innych uczestników biegu. Trochę dziwiło mnie, że obcy człowiek jest taki skory do pomocy, ale słuchając jego opowieści o historii poprzednich edycji, profilu trasy, doszedłem do wniosku, że te zawody musza być mu bardzo bliskie. Stachu zapowiadał co czeka na następnych kilometrach, i zapewnił, że będzie ze mną do końca biegu. To było bardzo miłe, i odciągało moją uwagę od zmęczenia.

W międzyczasie dogonił nas Wojtek Kopeć, a strata prowadzącej czołówki zaczęła topnieć, pomimo tego, że nie przyspieszaliśmy. Podbiegi były naprawdę męczące, a słynna „Zemsta Teściowej” (Choć ja wymyśliłbym inną nazwe, gdyż Mama E. To wspaniała kobieta:)) naprawdę dała w kość. Tylko mnie, gdyż dla Wojtka było to tempo i intensywność rozbiegania, i żywo rozprawiali sobie ze Stachem. Na 17 kilometrze, wbiegając na „Saharę” objęliśmy prowadzenie. Mimo tempa, które spadło do ~4:10 nasza przewaga nad resztą wciąż rosła. Ja mordowałem kolejne podbiegi, przemykając przez punkty z wodą, a Wojtek zatrzymywał się na każdym, obficie polewał i pił, i zaraz mnie dopędzał. Gdzieś na 28 kilometrze wyrwał do przodu, a mnie pozostało dowieźć drugie miejsce do mety. Stachu wspaniale mnie wspierał – muszę przyznać że bieg na prowadzeniu nie jest łatwy psychicznie – cały czas obawiałem się, że biegacze za mną truchtają oszczędzając siły i zaatakują na ostatnich kilometrach. Tak się jednak nie działo, moja przewaga urosła do kilkuset metrów, dobiegłem do 30 kilometra.

W duchu płakałem. Przestałem odpowiadać Stachowi, którego spokojny głos stał mi się niezwykle potrzebny. Wciąż uspokajał mnie, że za mną nikt nie biegnie, że dam radę. Byłem strasznie rozgoryczony tempem ~5:00, przygarbiony, przygięty do ziemi, niezdolny do walki. Ostatnie kilometry każdego z 6 przebiegniętych maratonów, nie były tak trudne jak ostatnie 2 nad jeziorem Narie.

image

Na metę wbiegłem drugi, ale czułem się jak zwycięzca. Bez zatrzymania wbiegłem do jeziora, a cała plaża biła mi brawo. Wspaniałe uczucie, byłem wzruszony. Gdyby była ze mną E. Z pewnością rozbeczałbym się w jej ramionach. Wróciłem do Stacha, podziękowałem mu wielokrotnie za genialne wsparcie. Na mecie na finiszujących czekały arbuzy – świetny pomysł, po takim biegu smakowały rewelacyjnie. Aż zamykałem oczy z rozkoszy 🙂

image

Prowadzący konferansjer wspomniał że kryształowe perły wykonał Stanisław Chomyn – i dotarło do mnie, że to Stach, pomysłodawca biegu towarzyszył mi przez całą drogę! Wspaniały człowiek – 65 latek, wyglądający na 45, sportowiec w świetnej formie, uśmiechnięty, serdeczny. Kiedy dowiedział się, że nie będę mógł zostać na dekoracji, poprosił organizatorów o wcześniejszą dekorację dla mnie. Panie Stanisławie – serdecznie dziękuję za Pańskie wsparcie!

image

Do Kretowin jechałem z celem wymęczenia się, pobiegania w trudnych warunkach w tempie maratońskim, z zapatrywaniem na miejsce na podium. Wyczerpałem się ektremalnie (cały bieg w trzecim zakresie tętna), zająłem drugie miesce w kategorii Open, a wygrałem wiekową. Kryształowy puchar, i dwie kryształowe perły, marmurowy medal – to piękne pamiątki z tego miejsca, gdzie trafiłem na wspaniałą – rodzinną atmosferę, i gdzie obowiązkowo będę chciał wracać co roku:)