Bieg Urodzinowy – relacja na gorąco

Bieg urodzinowy był dla mnie pierwszym od czasu maratonu w Poznaniu. Po prawie 4 miesiącach ciężkiej pracy biegowej, postanowiłem sprawdzić się na dystansie 10 kilometrów – to świetny test dla maratończyka. Na podstawie wyniku można ocenić swoją bieżącą formę, oraz stwierdzić, czy wykonywany trening przynosi efekty. Czy mój trening je przynosi? Zapraszam do relacji;)

Do biegu szykowałem się „z treningu” – czyli nie zrobiłem kilkutygodniowego okresu wprowadzającego na wyższe szybkości, tylko realizowałem swój maratoński – „wolny” w porównaniu do szybkości osiąganych w biegach na „dychę”, plan. Dopiero na trzy dni przed zawodami pobiegłem tysiączki – nieco późno, ale byłem prawie pewien, że zdążę z regeneracją. Postawiłem sobie za cel złamanie czasu 35 minut, ale nie byłem pewien, czy będę w stanie tego dokonać.

Rano zbudziłem się jeszcze przed budzikiem i pobiegłem na rozruch. Nie ubrałem pulsometru, aby się nie przejmować tętnem, które już było podniesione – organizm szykował się do walki:) Przetruchtałem 6 km razem z kilkoma przebieżkami i wróciłem do domu. Dzięki E. udało mi się jeszcze zdrzemnąć przed śniadaniem:)

Do Gdyni pojechałem z synem i z E. – dwójką najwspanialszych kibiców – o 13:10 odebrałem pakiet startowy – bez kolejek, błyskawicznie. Następnie udałem się na rozgrzewkę, którą prawie całą celebrowałem w stroju „cywilnym” – strasznie wiało i było zimno. Na początku do rozruchu dołączył się mój syn – ale to chyba dlatego, że zamiast biegać, tańczyłem na Skwerze:) Chłód był tak nieprzyjemny, że przepiąłem numer startowy na koszulkę z krótkim rękawem, nałożyłem ją jako dodatkową (drugą) warstwę, i ulokowałem się w strefie startowej. Już po chwili rozpoczęło się odliczanie, i start!

Tuż po rozpoczęciu biegu zdawało mi się, że wszyscy przede mną biegną wolno. Garmin utwierdził mnie w tym przekonaniu, więc rozpocząłem lawirowanie i wyprzedzanie. Plan taktyczny miałem następujący: utrzymać tempo poniżej 3:30 i przyspieszyć w końcówce:) Pierwszy kilometr pokonałem w 3:27, następnie w 3:30, znów 3:27, podbieg na most, na którym nogi zrobiły się przyciężkawe. Nie przerywałem wyprzedzania, a ktoś z kibiców krzyknął „poranny biegacz” zrobiło mi się bardzo miło, więc jeszcze przycisnąłem. Niestety z czwartego kilometra straciłem 3 sekundy, podobnie z piątego, meldując się idealnie w czasie 17:30 na półmetku.

Czułem się już nieźle ugotowany, a czekał mnie jeszcze podbieg Świętojańską. Zawsze go bagatelizowałem, ale nie spodziewałem się na nim odrobienia strat. Tuż przed końcem szóstego kilometra szpaler kibiców, niesamowity doping E. i Antosia dodał mi kopa. Na chwilę – po kilkudziesięciu metrach nogi nabrały ołowiu. Starałem się nie zwalniać, ale nie dałem rady – siódmy kilometr zajął mi 3:37. Miałem nadzieję odrobić to z nawiązką na zbiegu ul. Piłsudskiego, ale z górki napędziłem ledwie 3:30. Myślałem już, że to koniec, że 35 minut przepadło, tymczasem znacznik 8km minąłem widząc 28:00 na stoperze. Oznaczało to, że utrzymanie tempa poniżej 3:30 na pozostałych dwóch kilometrach wystarczy. Na dziewiątym kilometrze przyspieszyłem do 3:22, wyprzedziła mnie dwójka zawodników – jedyni którzy „łyknęli” mnie przez całe zawody. Chciałem podjąć walkę, ale brakowało mi sił, woli. Dziesiąty kilometr pomknąłem już ugotowany w 3:16, wyprzedzając dwójkę biegaczy na ostatniej prostej przed metą.

Finisz! fot. Przemysław Świderski

Za metą zaryczałem wniebogłosy ze zmęczenia, satysfakcji, i radości! 34:41 to moja nowa życiówka! Jeszcze tylko odbiór medalu, piątka z Łukaszem Oskierko, i biegłem uściskać swoich kibiców! Dziękuję Wam:)

Podsumowując:

Super, że życiówka:)
Druga koszulka nawet w taką zimnicę to było zbyt wiele:)
Mój trening przynosi wciąż efekty:)

PS: w oficjalnym komunikacie będę miał czas 34:48, a nie 41, ponieważ zawodnikom z pierwszej pięćdziesiątki liczony jest czas brutto. Ja minąłem start po dobrych kilku sekundach;) wynikiPS2: Dziekuję Agacie Masiulaniec za wspaniałe zdjęcia, i zapraszam na jej stronę