Świąteczno – noworoczny odpoczynek

Zakończenie roku dla mnie jeszcze trwa – dwutygodniowy urlop kończę dopiero pojutrze. Planując ten wypoczynek założyłem sobie, że nie będę odmawiał wszystkich przyjemności, szczególnie tych jedzeniowych. Planowałem za to większe zaangażowanie na treningach biegowych, ale to mi się nie udało. Częściowo przez pogodę, częściowo przez hmm.. Lenistwo? To chyba odpowiednie słowo na przestawianie kilkanaście razy godziny pobudki.

Zaczęło się od tego, że napadało śniegu co niemiara. Niełatwo jest biegać, kiedy za każdym razem stopa ślizga się w momencie odepchnięcia od podłoża. Jeszcze gorzej jest, kiedy trzeba wykonać trening z założoną prędkością i intensywnością – bieg ciągły. Dla mnie oznacza to (w normalnych warunkach) bieg z prędkością ~4:00 i tętnem nieprzekraczającym 158. Jeśli warunki nie sprzyjają, można z treningiem podążać w 3 kierunkach:

  • zmniejszyć prędkość zachowując intensywność
  • zachować prędkość zwiększając intensywność
  • zaczekać na lepsze warunki treningowe, robiąc zwykłe rozbieganie lub dzień wolny.

Osobiście wolę wybierać drugą opcję. Nie jestem przekonany, że na pewno jest najlepsza, czasami wybieram też pierwszą albo trzecią, ale czasami opcja wybiera się sama. Tak było w sylwestrową środę podczas biegu ciągłego. Zamiast planowanych 4:00/km osiągałem ledwie 4:20 osiągając tętno z trzeciego zakresu. Na ostatnim treningu w roku chciałem się zamęczyć, ale bardziej udało mi się sfrustrować.

Sylwestra spędzaliśmy z E. poza Gdańskiem, z nocowaniem. Oczywistym było, że mój bagaż powiększę o zapas biegowych ciuchów. Ogółem spakowałem więcej sztuk obuwia niż E:) Po udanej zabawie, i odespaniu 4  godzin, zacząłem szykować się na kilkukilometrowy trucht po okolicy. Niestety okazało się, że zapomniałem spodenek – wkurzyłem się na siebie, ale szybko znalazłem zastępstwo – szarawary:) zakładając buty zorientowałem się, że zapomniałem jeszcze czegoś – wkładek (po każdym biegu wyjmuję je, aby buty poodychały) I tak, trochę obawiając się o reakcję ludzi na niecodzienny strój, z pomniejszoną amortyzacją w butach,  rozpocząłem noworoczny bieg. Było super! Choć pociłem się etanolem, to czułem się wspaniale! Śnieg stopniał właściwie w jedną noc co prowokowało mnie żeby trochę pogazować, a w szarawarach biegło się całkiem przyzwoicie – pokonałem prawie siedem kilometrów:)

Porywisty wiatr, który wkroczył podczas roztopów skutecznie uprzykrzył mi kolejne treningi. Słysząc jego huczenie za oknem w ogóle nie miałem ochoty opuszczać łóżka. Ostatecznie jakoś się zwlekałem. Trochę lepiej było dzisiaj  na biegu ciągłym – tempo w okolicach 4:00-4:03 ale wiatr windował tętno. Z racji tego, że używałem sobie cały tydzień, nie bałem się większego zakwaszenia.

Sylwestrowy tydzień obfitował w różne przyjemności – zdrowe i niezdrowe:) zabrakło w nim dnia wolnego od treningu, zabrakło też długiego wybiegania. Cieszę się – bez wyrzutów sumienia. Nie żałuję zjedzonych pysznych potraw, ani wypitego alkoholu. Nie muszę też opracowywać biegowych celów na nowy rok, gdyż to zadanie wykonałem po zakończeniu sezonu w październiku. Jutro znów biorę się do roboty za realizację:)