Z zaciśniętymi zębami

Męczę te treningi. Kiedy pomyślę że mam iść biegać kros po lesie, po ciemku, to aż się zżymam w środku. Wszystko przemawia za tym, aby zrealizować inny trening – bo ciemno, w lesie można skręcić nogę, albo zaliczyć spektakularną glebę, bo chciałbym wreszcie pobiegać szybciej, bo bieganie po półtorakilometrowej pętli jest nudne. W środę spróbowałem zrobić kros po asfalcie – niestety – 8 kilometrowa z podbiegiem na Morenę, pokonana dwukrotnie nie dała mi potrzebnego wysiłku. Na myśl o tym, że w niedzielę będę musiał wrócić do lasu, robiło mi się słabo. Zacząłem nawet myśleć o tym, by szybciej zakończyć krosową Orkę i przejść do szybszych i przyjemniejszych treningów WB2. Doszedłem do tego, że moje opory to dodatkowa trudność i ją również muszę przezwyciężyć. Więc zasypiając w sobotę wieczorem nastawiłem się na poranną walkę po ciemku.

Wstałem o 5:30 bez problemów i bez ekscytacji. Zacząłem zbierać biegowe ciuchy z suszarki, ale nie mogłem znaleźć jednej rękawiczki i czapki. Podczas poszukiwań niechcący zbudziłem E. Choć chciała mi pomóc w odnalezieniu ubioru, dla mnie to było za wiele przeciwności. Rzuciłem strój w kąt i poszedłem spać.

Dwanaście godzin później udało mi się ubrać. Zacisnąłem zęby i pobiegłem skatować się do Gaju Gutenberga. Postanowiłem, że podczas treningów krosu po zmroku, nie będę tak zapierniczał na zbiegach, aby uchronić się przed potknięciem czy skręceniem, za to pod górkę będę gnał coraz mocniej. 


Na miejscu oczywiście ciemno i głucho, ale szybko zauważyłem, że liście na ścieżkach są trochę wydeptane, dzięki czemu mogłem łatwiej dostrzec korzenie. Po chwili rozgrzewki jąłem pokonywać swoja leśną pętlę. Czas pierwszych 4 okrążeń był coraz krótszy, ale na tym koniec. Kolejne okrążenia były coraz wolniejsze, mimo że męczyłem się coraz bardziej. Ale szczerze mówiąc nie przejmowałem się tym. Jestem pewien, że wysiłek który włożyłem w podbiegi zaprocentuje, a nie chciałem ryzykować kontuzji, urywając sekundy na szybkich zbiegach.

Ta „chmura” parowała ze mnie:) i to przed rozpoczęciem części głównej treningu. „Po” nie miałem sił nawet myśleć o robieniu zdjęcia, zresztą byłoby na nim widać tylko takie chmury:)

Miało też miejsce nieprzyjemne zdarzenie. Pani wyprowadzająca pieska (sięgającego mi do pasa) puściła go wolno, a sama założyła słuchawki i zajęła się smartfonem. Pies prawie rzucił się na mnie, kiedy obok niego przebiegałem. Pomyślałem, że właścicielka na pewno to zauważyła i na następnej pętli poświęci więcej uwagi. Tymczasem, kiedy ponownie zbliżałem się do tego miejsca, z daleka błysnęły mi psie ślipia, i zwierz pognał w moją stronę. Krzyknąłem do właścicielki, aby go przywołała, niestety bez reakcji. Pies zdążył już dobiec do mnie, na szczęście jedyn co zrobił to zahaczył mnie łbem. Wrzasnąłem do właścicielki z całych sił, aż z wściekłości ślina poleciała mi z ust. Nie wiem, czy coś odpowiedziała, ponieważ sam biegłem z muzyką, ale na następnej pętli już ich nie było. Muszę w tym miejscu dodać, że pomimo złości nie pozwoliłem sobie na wulgaryzmy, które cisnęły mi się na usta.

Po pokonaniu ponad 20 kilometrów doczłapałem do domu. Dłuugi prysznic i szarlotka E. były wspaniałą regeneracją po takim treningu. A dziś wstałem o 3:50 i pognałem na siłownię. Najpierw kilkanaście minut truchtania, a następnie ćwiczenia w bramce do Cross Fit. Świetna sprawa – wymęczyłem wszystkie partie ciała, najbardziej ramiona. Dziś nie mam siły uścisnąć dłoni na przywitanie. Dzień dobry:)