W sobotę po Maratonie umierałem. Bolały mnie stopy, łydki, uda, pośladki, plecy. Pomimo tego wstałem na budzik nastawiony na 7 rano i wyruszyłem pobiegać regeneracyjnie. O dziwo nie było tak ciężko, i po pierwszym kilometrze pokonanym w 5:28 biegłem już nieco łatwiej, choć wciąż bardzo zesztywniały. Tego dnia pokonałem 11 kilometrów i byłem bardzo zadowolony:)
W niedzielę również planowałem truchtać, ale rozsądek zatrzymał mnie pod pierzyną – stwierdziłem, że po pięciu godzinach snu, nie ma sensu biegać, niech się organizm regeneruje. I tak z tą biegową absencją rozpędziłem się aż do poniedziałku, kiedy to zaspałem do pracy, więc na poranny trening również. Za to wieczorem, objadłem się zbyt mocno na kolację i nie mogłem zasnąć. Pomyślałem, że skoro i tak nie śpię, to może zamiast na leżenie poświęcę czas na rozbieganie? Szybko wskoczyłem w biegowe buty i ruszyłem przed siebie, zapominając, że bieganie po objedzeniu nie jest zbyt przyjemne
Odpoczynek przy ERGO Arenie – złapała mnie kolka
Na zewnątrz wiało. Po ulicach przechadzała się imprezujaca młodzież, raczej ponuro. Pomimo początkowego uczucia lekkości, każdy kolejny kilometr był trudniejszy, a przyspieszanie raczej wynikało z chęci znalezienia ustronnego miejsca, niż z samopoczucia. Na 11 kilometrze – w okolicach Ergo Areny złapała mnie kolka i zatrzymałem się dwukrotnie, niestety kolka po wznowieniu biegu wracała. I tak ostatnie 5 kilometrów pokonałem próbując oddechem zniwelować bóle. Udało się dopiero na sam koniec, pod domem. O drugiej w nocy, po pokonaniu 16 kilometrów położyłem się spać.
Wczoraj jeździłem też na rowerze. Pojechałem do i z pracy – razem ponad 35 kilometrów i trochę czuję nogi. Jazda na rowerze jest przyjemna, ale najważniejsze jest odzyskanie świeżości w nogach, i na razie takie dystanse na dwóch kołach są dla mnie za duże.