Biegowo – rowerowy weekend w leśnej głuszy

Ten weekend planowałem spędzić wylegując się na plaży i wypoczywając (poza bieganiem, rzecz jasna:)). W piątek wieczorem sprawdziłem prognozy, z których wynikało, że przebywanie na plaży w sobotę i niedzielę może przenieść odczucia ze spędzania tam czasu nieco poza strefę komfortu – zapowiadano deszcz i wiatr. Zdecydowałem sie skorzystać z zaproszenia przyjaciół na męski wypad pod namioty w lesie. Krótka telekonferencja i wszystko było jasne – jadę!
Plan był prosty: w sobotę rano pakowanie, podróż do Zblewa, skąd rowerem miałem dotrzeć w okolice Ocypla. Ale oprócz tego planu istnieje jeszcze jeden, a w nim w sobotę widniała siła biegowa. Nastawiłem budzik na tyle wcześnie, aby zdążyć wszystko zrobić. Smartfon pokazał, że do pobudki zostały 3 godziny, a podniecenie wyprawą jeszcze utrudniło zaśnięcie. Pomimo krótkiego snu nie miałem problemów z wyjściem spod pierzyny. Trening wykonałem bez opóźnień – 13 km rozbiegania i siła biegowa na której sobie pofolgowałem, wykonując siedem z dzesięciu planowanych serii wieloskoku. Po powrocie do domu zostało bardzo niewiele czasu na rozciąganie, kąpiel i pakowanie. To ostatnie wyszło najgorzej. Przypomniałem sobie jak kiedyś pakowałem się w 10 litrowy plecak na trzytygodniowy obóz harcerski! I choć w sobotni poranek wziąłem plecak o czterokrotnie większej pojemności, to zmieściłem ich znacznie mniej. Metoda „jak leci” i pośpiech nie ułatwiły mi zadania. Zjadłem jeszcze szybkie śniadanie przygotowane przez E. i ruszyłem w drogę.

wspaniałe zakończenie wieczoru:)

Do Zblewa podrzucił mnie przyjaciel, który oprócz pożyczenia roweru, zapewnił narzędzia, którymi mógłbym wykonać każdą jego naprawę. Jeszcze chwilę poświęciłem na regulowanie siodełka, dopasowanie plecaka do pleców i montaż Garmina na kierownicy, i ruszyłem. Po kilku kilometrach dojechałem do Borzechowa, z którego jechałem na miejsce cichą, mało uczęszczaną drogą. Na rowerze nie jeździłem dłużej od 15 lat i ta podróż dawała mi naprawdę dużo frajdy, pomimo lekkiego deszczu i pofałdowanego profilu trasy. Mając dwadzieścia kilometrów w kołach, około godziny 13, dotarłem do ekipy w lesie. Część pozasportową zachowam dla siebie, dodam tylko, że tego dnia przebyłem jeszcze kilka kilometrów na rowerze w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotów, i że czułem sie wspaniale spędzając czas na łonie przyrody w gronie przyjaciół.

O 6:45 nie mogłem już spać. Bolała mnie głowa, choć mój stan nie był specjalnie wskazujący kiedy zasypiałem:) Wszyscy zapowiedzieli, że wstaną około południa, zatem miałem mnóstwo czasu na trening. Bieganie na kacu nie jest łatwe, ale nie widziałem możliwości odpuszczenia. Tego czasu nie mogłem przeznaczyć na nic bardziej produktywnego. Zjadłem banana którego natychmiast zwymiotowałem, i potruchtałem przed siebie. Szybko zweryfikowałem swoje możliwości szybkościowe i odpuściłem bieg w drugim zakresie, który planowałem. Postanowiłem zacząć spokojnie i przyspieszyć jak samopoczucie się poprawi. Biegłem przez położoną w środku lasu wieś Mermet, do której nie prowadzi żadna asfaltowa droga, dalej przez Wdę, Zelgoszcz, Lubichowo. Z każdym kilometrem czułem się trochę lepiej, choć nie na tyle rewelacyjnie, aby wejść na szybkość. Tempo 4:30/km tego dnia było „moim tempem”, którego zdecydowałem się nie przekraczać. W Ocyplu pochłonąłem snickersa a powerade’a sączyłem małymi łyczkami do końca biegu. Byłem zmęczony, zrezygnowany, i po 28 kilometrach miałem naprawdę dość.

22 kilometr trasy. Postój we wsi Ocypel

 

Kiedy dotarłem do obozowiska o 10 rano, część właśnie się budziła. Zostawiliśmy śpiochów i udaliśmy się nad jezioro. Miałem ogromną ochotę wykąpać się, pomimo chłodnego wiatru. Woda sprawiała wrażenie cieplejszej niż powietrze, a po biegu pływałem z wielką przyjemnością! Susząc się na brzegu standartowo dostałem lekkiej telepawki z zimna, ale ani na chwilę nie żałowałem kąpieli. Dalsza część dnia upłynęła na odpoczynku i relaksie, poprawiła się pogoda, a kilka razy nawet wyszło słońce. Poczuciu oderwania od rzeczywistości sprzyjał fakt, że wyczerpały mi się baterie w telefonie. Nie żebym odbierał dziesiątki telefonów czy smsów dziennie, ale sama świadomość, że nie mogę napisać, zadzwonić, sprawdzić fejsbuka, pogody czy trasy dojazdu, sprawiała że mogłem się bardziej wyciszyć. I tak ironizowałem sam do siebie „tyle we mnie mądrości, ile baterii w smartfonie” W porze obiadowej spakowaliśmy się, wsiedlismy na rower i rozpoczęliśmy powrót do domu. Początkowo rozważaliśmy przebycie całego dystansu na rowerach, jednak po dwudziestu kilku kilometrach, podczas postoju w Zblewie, powiedziałem chłopakom że ja się nie decyduję. Byłem już zmęczony, boleśnie odczuwałem rowerowe siodełko, i nie chciałem się zarżnąć tym weekendem. Dalszą część drogi pokonaliśmy pociągami PKP.
Podsumowując, wyjazd był dla mnie fantastyczny z kilku powodów:
  • Spędziłem wspaniale czas w gronie przyjaciół, na łonie przyrody
  • Oderwałem się od cywilizacji
  • Pokonałem 45 kilometrów biegiem i ponad 50 rowerem
  • Stwierdziłem że takie wypady do lasu trzeba powtarzać
  • W głowie zakwitła mi myśl o kupnie własnego roweru

Pobliska miejscowość. Prowadzą do niej tylko leśne drogi, żadnego asafaltu, czy nawet drogowskazu. Wspaniałe miejsce na oderwanie od rzeczywistości.