Godzina trzecia, minut trzydzieści

4 godziny snu przerwał irytujący dźwięk, w którym każda nuta odbijała się podwójnym echem w głowie. Otworzyłem oczy – była 3:30. Przestawiłem budzik o 15 minut, i wcisnąłem głowę w poduszkę. 3:45 Telefon znów dzwoni. Każda melodia prędzej czy później zbrzydnie, nawet najpiękniejsza.
Dzisiaj miałem ogromne problemy ze wstaniem. To zadziwiające, że w takim momencie mózg podpowiada dziesiątki powodów na minutę dla których nie warto wyjść z łóżka, a jeśli im ulec natychmiast wraca do błogiego stanu uśpienia.

Nie ulegam tym namowom, ponieważ nam skutki takiego pobłażania – zły nastrój do końca dnia; trening przełożony na popołudnie stawia pod znakiem zapytania bieg następnego dnia; oraz spadek samodyscypliny.
Dziś miałem w planach tylko rozbieganie, i trochę jużstęskniłem się za deptakiem w Brzeźnie – tam też skierowałem swoje kroki.

Świtało i dzień zapowiadał sie całkiem ładnie. Truchtałem bez żadnego naciskania na tempo ok 4:51, a średnie tętno 120 to zapowiedź świetnej formy. Jednak wcale tak się nie czułem, bolała mnie głowa, a w żołądku czułem dodatkowy balast.

Dobiegłem do Sopotu i zawróciłem, nareszcie poczułem się trochę lepiej. Na zakończenie rozciąganie i ćwiczenia stabilności, do których wciąż muszę się mocno dyscyplinować – chyba nigdy nie przyjdą mi łatwo.
Nagrodą było jedno z ładniejszych zdjeć, jakie udało mi się zrobić.