Na okoliczność majówki dostaliśmy z Ewą zaproszenie do Austrii. Jeszcze nigdy nie byłem na majówce za granicą, perpektywa zwiedzania (i biegania) w malowniczej miejscowości Wulkaprodersdorf wydawała się bardzo atrakcyjna.
Podróż rozpoczęliśmy we wtorek po południu – dojechaliśmy na Kujawy korzystając z blablacar. Jesteśmy z E. zachwyceni tym portalem! Od kiedy rozpoczęliśmy korzystanie z niego, ani razu nie jechaliśmy pociągiem – polecam wszystkim, którzy się zastanawiają. Wieczorna kolacja na Kujawach nie skończyła się dla mnie zbyt dobrze. W środę wyjechaliśmy już do Austrii – dotarcie na miejsce samochodem zajęło nam ponad 10 godzin. Zostaliśmy zaproszeni do przeuroczych pokoi gościnnych, do skorzystania z których namawiam wszystkich planujących wycieczkę do Austrii. Gospodarze są niezwykle gościnni, władają biegle polskim i wieloma innymi językami, serwują pyszne jedzenie, a kolacje przy winie i chorwackich balladach były doskonałym zakończeniem każdego wieczora. Oczywiście nie chciałem wciskać biegów pośrodku planu dnia, więc wstawałem około 7:00.
Nie znałem okolicy, a chciałem się w jakiś sposób orientować, więc zapisałem w telefonie fragment map google.maps do odczytu offline. Mogłem w każdej chwili zatrzymać się i sprawdzić trasę, bądź wyznaczyć nową, bez konieczności płacenia kroci za dane w roamingu.
Pierwszej nocy spałem 5 godzin, ale zbudziłem się wypoczęty – łóżko było baardzo wygodne. Zaplanowałem o długości ok 20 km, na zasadzie: „pobiegnę 10 kilometrów i wrócę tą samą drogą”. Pogoda była piękna, kilkanaście stopni Celsjusza i słońce przekonało mnie do wybrania letniej opcji stroju. Widoki przepiękne – rozległe winnice, na horyzoncie wzgórza, a pośrodku rzeka Wulka, wzdłuż której podążałem. Sielankowy krajobraz, pogoda, powietrze – wszystko to bardzo mnie napędzało, miałem ochotę gnać, ile sił w nogach. Ale treningowo nie chciałem dać sobie w kość tak bardzo i zaciągałem w myślach hamulec. Co kilka kilometrów musiałem się zatrzymać, i zrobić kilka zdjęć.
W przypływie endorfin zdecydowałem wydłużyć trasę o 2 km do St. Margareten zamiast wracać tą samą drogą. Nie spojrzałem na mapę zbyt dokładnie, i pobiegłem nieco inną drogą, która z polnej stawała się coraz bardziej zarośnięta, by w końcu zniknąć w gęstej i wysokiej po kolana trawie. Znów rzut okiem na mapę, i wiedziałem, że nie zamierzam wlec się chaszczami jeszcze kilku kilometrów. Aby się z nich wydostać, musiałem przeskoczyć strumień, i przebiec pole, a na koniec przebrnąć przez bagno. Po wszystkim z ulgą poczułem pod stopami twardą polną drogę, a zaraz asfalt. Buty stawały się coraz lżejsze, a ja przyspieszałem – zapowiedziałem, że będę na 9:30 na śniadaniu i nie chciałem się spóźnić, więc ostatnie kilometry pokonywałem z radością w tempie ok 3:50. Ponad 22 kilometry i kilkanaście panoram było świetnym początkiem dnia i zwiedzania okolicy. Przybyłem w sam raz na pyszne i syte śniadanie, a reszta dnia minęła nam na zwiedzaniu pobliskiego Rust oraz uroczej obiadokolacji.
Piątek chciałem rozpocząć ponad trzydziestokilometrową wycieczką biegową. Jednak wziąłem pod uwagę najbliższy start w Gdyni, oraz konieczność wykonania treningu tempowego w sobotę – nie chciałem ryzykować przetrenowania, bądź kontuzji, więc postanowiłem tego dnia dopisać do licznika biegowego około 20km. Tym razem wybrałem kierunek północny i pobliskie wzgórze Am Föllig, które chciałem obiec dookoła, wbiec na szczyt, a potem skierować się na zachód i wrócić. Pogoda znów dopisała, ale wycieczka na wzgórze skończyła się błądzeniem po lesie i nałapaniem kleszczy:) Znów zatrzymywałem się kilka razy i pstrykałem panoramy.
Następnie pobiegłem wzdłuż Wulki i zawróciłem w stronę domu przez okoliczne winnice. W tym miejscu warto napisać coś o okolicy – żyje w niej dużo Chorwatów, którzy od 800 lat kultywują swoje tradycje, zachowali język, i odciskają swój ślad w okolicy – tego dnia biegnąc pośród pól, 2 razy natrafiłem na drogę krzyżową.
W niedzielę rano planowaliśmy powrót, więc ostatni trening w tygodniu zaplanowałem na sobotę. Chciałem wykonać akcent tempowy pod Bieg Europejski. Wybrałem 12x400m na przerwie 400m. Tym razem bieg nie był już tak bogaty we wrażenia wizualne. Ale innych doznań nie brakowało – po przeczłapaniu kilku kilometrów rozgrzewki i rozciąganiu, zafundowałem sobie dwanaście razy wypluwanie płuc, nogi jak z waty, i puls prawie 3 uderzenia na sekundę. Rozpoczynając ostatni odcinek, który miał być najszybszy, myślałem, że mogę tak piłować jeszcze długo… Skończyłem go i nie byłem w stanie już dalej biec! Pełzłem zgięty wpół prosto do domku. Pokonałem najkrótszy dystans, ale byłem najbardziej wyczerpany.
Spędziłem w Austrii 3 dni, pokonując biegowo 62 kilometry. Treningi biegowe nie zakłóciły turystycznych celów wycieczki, zobaczyliśmy kawałek innego i pięknego świata, do którego na pewno będziemy chcieli wrócić – wędrując tam zarówno myślami, jak i pewnego dnia pojedziemy tam znów 🙂