Dlaczego Dębno?
Właściwie to drogą eliminacji. Wiedziałem, że nie chcę biec w Orlen Warsaw Marathon. Chciałem też pobiec na początku kwietnia, aby jak najszybciej rozpocząć sezon startowy. Wybór padł wstępnie na maraton w Łodzi, jednak okazało się, że nie będę mógł startować w tym terminie, więc pozostało Dębno.
Założyłem, że chcę w tym maratonie złamać 3 godziny. Przynajmniej! Zimę przepracowałem solidnie, a życiówka w Biegu Urodzinowym w Gdyni – 36:53 była bardzo dobrym prognostykiem na urwanie nawet kilku minut z tej magicznej bariery. Chciałem się więc znaleźć w Dębnie co najmniej dzień przed planowanym startem, aby po kilkugodzinnej podróży z Gdańska wykonać w sobotę rozruch. W ramach przygotowań do tego maratonu przebiegłem ponad 2000 km, i nie chciałem zmarnować tej pracy zmęczeniem wynikającym z niewygód podróży.
Do Kostrzyna, w którym znajdował się nasz nocleg, dotarliśmy ( moja Dziewczyna – Ewa zgodziła się mi towarzyszyć ) około godziny 19 w piątek 4 kwietnia. Szybkie zakupy spożywcze w Biedronce, dojście do noclegu –
http://www.noclegi-kostrzyn.comweb.pl/ który z czystym sumieniem mogę polecić. Czysto, cicho, kontaktowa Gospodyni.
Po rozpakowaniu, ruszyliśmy do Kostrzyna na kolację. Pizza – ( jedyne wegetariańskie danie jakie znalazłem ) i piwo posłużyły za wspaniałą kolację tego wieczora.
Rankiem wybrałem się na rozruch. Oznacz dla mnie tyle co potruchtanie paru kilometrów i wykonanie kilku łagodnych przebieżek. Znajdowaliśmy się w mieście przystanku Woodstock – i to właśnie na teren festiwalu chciałem dotrzeć podczas treningu. Wspaniale było obejrzeć miejsce w którym zawsze widziałem tłum ludzi – tym razem puste. Przemykając woodstockowymi ścieżkami wciąż odczuwałem magiczną atmosferę, ktora panuje tam w tych kilka sierpniowych dni. Z powrotem wykonałem kilka przebieżek, i naprawdę czułem moc w nogach. Byłem gotowy na maraton!
Dzięki uprzejmości organizatorów, na trasie Kostrzyn – Dębno kursował autobus dla maratończyków, w sobotę jak i w niedzielę. Po śniadaniu w sobotę skorzystaliśmy z niego w celu odebrania pakietu startowego. Autobus podwiózł nas pod samo biuro maratonu! Odbiór pakietu przebiegł błyskawicznie- choć jego zawartość nieco mnie rozczarowała – właściwie sam numer startowy, legendarny proporczyk, koszulka bawełniana ( bardzo szeroka i dość krótka – z miejscem na spory brzuch – zdecydowanie nie dla maratończyka ) Po zwiedzeniu mini expo , i szybkim zwiedzaniu Dębna wróciliśmy do Kostrzyna.
Wieczorem miałem już problemy z zaśnięciem – myśli o zbliżającym się starcie skutecznie odganiały sen, a gdy o 7 rano rozległ się dźwięk budzika, nie spałem już od ponad pół godziny.
Menu na maratońskie śniadanie standardowe: 2 bułki z dżemem i herbata. Szybkie pakowanie, wymarsz do Kostrzyna, przejazd autobusem – o 9 rano byliśmy w Kostrzynie, 2 godziny przed startem. Na expo pojawił się Jerzy Skarżyński – wystawiając swoje książki, rozdając dedykacje, i porady. Zrobił na mnie ogromne wrażenie – miał prawie 60 lat, a wyglądał na ..40? Poradził mi w sprawie taktyki biegu – biec pierwszą połówkę jak na 3:00, drugą przyspieszyć – zależenie od samopoczucia. Postanowiłem wykorzystać tę radę.
Krzątanie się po biurze maratonu, obserwacje innych biegaczy zajęło nam ponad godzinę – Była najwyższa pora wyruszyć na rozgrzewkę. W okolicach linii startu znajdowało się już sporo biegaczy. Wszyscy się rozgrzewali i rozciagali. Temperatura – kilkanaście stopni Celsjusza i pochmurno – idealnie. Na sam koniec rozgrzewki przypomniałem sobie jeszcze, że nie przypiąłem numeru startowego! Szybko to poprawiłem i ulokowałem się w strefie startowej. Gromadzenie się biegaczy za linią startu przebiegało dość mozolnie, ale w końcu – bez żadnego odliczania – strzał startera i tłum maratończyków wraz ze mną ruszył!

Pierwsze kilometry maratonu zawsze mnie rozbawiają – naprawdę bardzo dużo biegaczy wrzuca tempo biegu jak na finisz! po kilku kilometrach wielu z nich ciężko dyszało – a przecież ogromna większość dystansu przed nimi! Każdy bieg staram się rozgrywać taktycznie strategią „negative split” – czyli przebiegnięciem pierwszej połówki dystansu wolniej, a drugiej szybciej. Nie inaczej było w Dębnie. Ustaliliśmy też z Ewą takie miejsce kibicowania, aby jak najczęściej mogła mnie dopingować podczas zaliczania każdej pętli. Od trzeciego kilometra utrzymywałem już tempo ok 4:13 min/km. Tętno od startu wskoczyło na drugi zakres 🙂
Dwie małe pętle po uliczkach Dębna minęły dość szybko. Nawadniałem się na każdym punkcie odżywiania, co jakiś czas podjadałem żelki squeezy – których kupno nie okazało się dobrym wyborem – trudnością było żuć je i jednocześnie oddychać, a trochę to trwało zanim je połknąłem. Po rozpoczęciu trzeciej pętli, i opuszczeniu Dębna – poczułem, że ten maraton może dać mi w kość – temperatura zaczęła rosnąć, a trasy nie można było nazwać zacienioną. Mimo to utrzymywałem tempo 4:13 i wciąż monitorowałem tętno, które niebezpiecznie zbliżało się do trzeciego zakresu. Wciąż też wyprzedzałem kolejnych biegaczy.

Na półmetku doping i widok Ewci dodał mi dużo sił. Z werwą ruszyłem na czwartą – ostatnią pętlę. Ale czułem też już duże zmęczenie – wiedziałem, że równie ciężko jak nogami, będę musiał biegać „głową”. Zjadłem ostatnie żelki. Przyspieszyłem i utrzymywałem tempo ok 4:10 min/km. Z każdym kolejnym kilometrem było to coraz trudniejsze, coraz częściej myślałem o kolejnym punkcie odżywczym lub odświeżania. Przed Dębnem wyprzedziłem czwartą kobietę. Czekałem na doping Ewy – ten ostatni naprawdę mocno mnie podładował! przyspieszyłem, miałem za sobą już 39 km, pozostały 3km z okładem. Przypomniałem sobie treningi BNP – Bieg z narastająca prędkością – mordercze treningi podczas których ostatnie kilometry pokonywałem tempem ~3:55 min/km, a ostatni nawet w 3:30. Chciałem jeszcze przyspieszyć, ale nogi były już ciężkie. na 41 kilometrze znów poczułem najgorsze – zbliżały się skurcze! Skurcze, które mogły mnie skutecznie uziemić nawet na kilka metrów przed metą! Postanowiłem utrzymać bieżące tempo, które spadło do 4:13. Skurcze zbliżały się z każdym biegowym krokiem, w końcu chwyciły lewą nogę. Stwierdziłem że nie będę zwracał na nie uwagi i biegłem dalej. Kilkadziesiąt metrów przed metą wyprzedziłem jeszcze jednego zawodnika i w naprawdę mocnych bólach wbiegłem na metę! 3 godziny złamane! kilka miesięcy treningów opłaciło się. 16 miejsce w kategorii M30 oraz 49 w open zapewniło mi pokonanie maratonu w 2 godziny, 58 minut i 49 sekund.
Po przekroczeniu mety byłem rozczarowany – cicho liczyłem na czas poniżej 2:55. Skurcze wciąż mnie łapały. Na szczęście czekała już na mnie Ewa, której widok, i towarzystwo spowodowały, że zmęczenie zeszło na nieco dalszy plan. Na szyi miałem już piękny medal, pozostało więc ruszyć pod prysznic, następnie masaż i posiłek. Ukończenie maratonu w takim czasie daje dodatkowe zalety – brak kolejek do powyższych przyjemności. W ramach pakietu regeneracyjnego otrzymałem piwo, 2 jabłka, 2 grześki, makaron – i naprawdę pyszną grochówkę w stołówce. Grochówką mogła się też poczęstować Ewa, za co kieruję wyrazy wdzięczności do organizatorów. Po posiłku odpoczywaliśmy do 18, wreszcie wyjechaliśmy do domu dzięki uprzejmości jednego z maratończyków, który również jechał do Gdańska i zgodził się nas zabrać.
Maraton uważam za bardzo udany – organizatorzy zadbali o wszystko. Biuro zawodów, meta, dowozy autokarem, stołówka i pakiet regeneracyjny – dla mnie rewelacja. Może zawartosć pakietu startowego mogłaby być bogatsza, może koszulka okolicznościowa trochę lepiej dopasowana, ale te drobne minusy „giną” w świetle dobrej organizacji i wspaniałej atmosfery w całym mieście. Hasło „Dębno stolicą polskiego maratonu” w mojej opinii zasługuje na pełne potwierdzenie.
W podróży do domu jeszcze nie czułem wielkiej dumy z wyniku. Czuję ją dopiero teraz, pisząc posta. A w głowie kiełkuje już cel na następny maraton:)