Adidas Adizero Boston 6 – recenzja

Przez kilka lat trenowania używałem tylko jeden model buta. Adidas Supernova Glide Boost 6, założyłem na nogi w 2014 roku i nie miałem zamiaru ich zmieniać. Model iście niezniszczalny – w każdej z par przebiegłem 4500-5500km. Wymianiałem je tylko dlatego, że wytarte zapiętki zaczynały niszczyć skarpety, lecz poza wygładzonym bieżnikiem, ocena ich przebiegu stanowiłaby niemałą trudność.

Najnowszej wersji Supernovych nawet nie chciałem przymierzać. Z dobrego, solidnego buta uczyniono ogromną poduszkę, w dodatku z podeszwą, której trwałość miałem okazję ocenić trenując w Energy Boostach. Nie byłem zachwycony – ledwie 3 tys. kilometrów to tylko dostateczny wynik.

Nie poszukiwałem typowych „żelazek” do klepania kilometrów. Zależało mi na bucie lekkim, który nie będzie przeszkadzał w biegu w którym to nie pięta a śródstopie pierwsze kontaktuje się z podłożem. Postawiłem na treningowo-startowego kuzyna Adios 3, czyli Adidas Adizero Boston 6.

Pierwsze wrażenie

Jak na Adidas przystało – nuda. Nuda, czyli świetna jakość wykonania, szycia i klejenia. Spójny projekt, który jest przykładem, że dobry but biegowy może też dobrze wyglądać.

Niezwykle cienka, prawie przezroczysta cholewka obiecuje wentylację na przyzwoitym poziomie. Trzymając but w ręku trudno nie zauważyć jego niskiej wagi.

Wygoda

Dobierając rozmiar buta biegowego, nie stosuję popularnej zasady „o 1 numer za duży”. Wybieram dokładnie dopasowane do stopy i dotychczas nie żałowałem. Wiadomym jest, że w miarę zużycia cholewka się rozepcha, i szczerze mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić, jak w takim za dużym, rozciągniętym bucie zbiegać, lub ostro zawracać. Obie sytuacje wymagają zaufania do przyczepności, które spada odwrotnie proporcjonalnie do odczuwanego luzu.

Zakładanie tak dobranych Bostonów nie jest bardzo łatwe. Nawet przy mocno rozluźnionych sznurowadłach muszę się nieco nagimnastykować stopą, by wcisnąć ją do środka. Gdy już się to uda, but sprawia wrażenie, że żadne zaciskanie i wiązanie sznurowadeł nie jest potrzebne – ściśle otula stopę i trzyma się pewnie.

Bieg

Efekt „nowego buta” jest powszechnie znany – biegacz dostaje nową parę, zakłada ją na najbliższy trening, który okazuje się „Dniem Konia”. Nie inaczej było w przypadku Bostonów:) Są tak wygodne jak tylko mogą być – czyli nieodczuwalne na stopie. Przewiewna cholewka świetnie sprawdza się tak na bieżni w siłowni, jak i w temperaturach poniżej zera (pod warunkiem nie zamoknięcia). Zabierałem Bostony na każdy rodzaj treningu – rozbiegania, Biegi Ciągłe, BNP, dwusetki czy Siłę Biegową, a nawet Kros po zlodowaciałej i błotnistej trasie. Nie zawiodłem się, a w tej chwili to moja ulubiona para.

Nie mogę wypowiedzieć się na temat amortyzacji na pięcie, gdyż już tak nie biegam. Jest jej zauważalnie mniej niż w Supernovych, czy Energy Boostach, co poprawia dynamikę kosztem miękkości lądowania.

Moja para ma już ponad 500km przebiegu i podeszwa nosi ślady zużycia. W niektórych miejscach wypustki są już całkiem wygładzone. Cholewka wygląda jak nowa, ale trwałość bieżnika oceniam na średni wynik 1500-2000km. Wiem, że dla butów innych producentów takie wartości to górna granica, ale dla mnie – to trochę za mało.

Podsumowanie

Bostony to bardzo dobre buty, jednak nie poleciłbym ich biegaczom z nawet lekką nadwagą i/lub krokiem biegowym z mocnym akcentowaniem pięty. Zużyją się Wam zbyt szybko i nie będziecie zadowoleni z miękkości. Są świetną propozycją na pierwszy but startowy dla biegaczy szybszych, z poziomu <40:00/10km, z doświadczonymi łydami:) Chartom z jeszcze większymi ambicjami, wynikowymi, dla których wygoda jest ważniejsza od trwałości, Bostony sprawdzą się najlepiej na codziennych treningach.


Bostony w dobrej cenie znajdziesz na ceneo