Gdańskie Iten

Nauczyłem się wciskać drzemkę w telefonie tak bezwiednie, że przestawianie budzika staje się elementem snu. W środę przełożyłem budzenie tyle razy, że nie zostało czasu na zrobienie treningu przed pracą. No i zostałem z problemem upchnięcia jednostki po południu.

E. doskonale rozumie moją potrzebę treningu, ale nie lubię organizować go w czasie który przecież moglibyśmy spędzać razem – patrząc z rozmarzeniem w oczy, snując plany na świetlaną przyszłość. A jeśli już się tak zdarza, staram się, by czas przeznaczony na trening był jak najkrótszy. Poszukiwanie kompromisu skierowało nas w okolice Fashion House. Ja miałem czas na trening, E. na swoje sprawy. Umówiliśmy się na półtorej godziny.

Pognałem w kierunku zbiorników retencyjnych Świętokrzyska 1 i 2. Gorąco, prawie bezwietrznie – cudownie! na takie treningi wyczekuję cały rok! Temperatura i tempo dość szybko wybiły mi z głowy przejmowanie się tętnem na tym treningu. Założyłem sobie, że utrzymam 3:45 – 3:40 min/km, a serce – niech się dzieje co chce:)

Dotychczas byłem pewien że nadmorski deptak jest niepodważalną mekką gdańskich biegaczy. Po środowym treningu muszę się zastanowić. Przechodnie najwyraźniej przyzwyczajeni do biegaczy – w porę dzielili się fragmentem chodnika wystarczającym do ominięcia – rzecz nad morzem niespotykana. Tam albo kluczysz między przechodniami, albo lądujesz na ścieżce rowerowej. Ludzie idą szaplerami na szerokość chodnika i rzadko kiedy ustępują z drogi, nawet widząc nadbiegających z daleka.

Prawie 1000m dookoła pierwszego zbiornika, 1300m dookoła drugiego, do tego kilkaset metrów pomiędzy oczkami. Część trasy osłonięta drzewami, część wystawiona na słońce. Czy można chcieć czegoś więcej? Plac zabaw dla dzieci? – jest:) ławeczki? – również są:) To idealne miejsce na trening! Gdańskie Iten!

Już po kilkuset metrach koszulka ląduje w krzakach, biegnę tylko w krótkich spodenkach. Czuję się jak Krupicka – nie ze względu na tempo😈, a wyjątkową okolicę w jakiej mogę trenować. Lekka bryza koi rozpalone mięśnie chłodnym, wilgotnym powietrzem znad wody. Utrzymanie tempa kosztuje sporo wysiłku, ale czuję się świetnie. Wiem, że wspomnienie tego treningu będzie towarzyszyło mi za kilka miesięcy – na treningach w mrozie i po ciemku.

Opuszczenie tej okolicy jest boleśnie brutalne jak powrót z wakacji – z sielankowego klimatu w serce zakorkowanego miasta. Mam jeszcze tyle energii, że nawet ostatnie 2 kilometry schłodzenia pokonuję poniżej 4 minut. Sumaryczne 20.37km ze średnią 3:42 oznacza, że na trening poświęciłem jedynie godzinę i kwadrans, mieszcząc się w zakładanych 90 minutach:)

Na stravie wyskoczyło mi 13 pucharków. Nic dziwnego – pierwszy raz biegłem w tej okolicy. I na pewno nie ostatni!

Tytułowe zdjęcie dzięki uprzejmości Tomasza Kaszkura popełniającego bloga Run Around The Lake