Powiew świeżości

Trenuję do maratonu. Sześć razy w tygodniu wychodzę na trening biegowy, i dwa razy na siłownię. Na udach widzę coraz więcej żył. Rzeczy treningowe codziennie suszą się na suszarce. Przecież nie będę biegał w śmierdzących. Za 77 dni poznam efekty tych wyrzeczeń.

Niepokonanie 2:40 w maratonie zabolało. Wcześniej, szedłem z życiówkami jak burza – 3:18 w debiucie, następnie 3:09, 2:58, 2:49, 2:47. Od bariery 160 minut odbiłem się na własne życzenie – źle zaplanowałem cały cykl przygotowań, i w dniu startu nie wycisnąłem ledwie 2:44. Mam świadomość, że dla niektórych to wynik – marzenie, ale nie taki planowałem, nie po to wykonałem kawał ciężkiej roboty treningowej.

Poprzeczka wciąż wisi. Z tym, że jej widok już mi spowszedniał, przestał budzić takie emocje. Wiem, co stanie się, gdy ją pokonam – natychmiast będę chciał narzucić sobie nowy cel. 2:30? Nie jestem gotów zapłacić takiej ceny – 10 treningów tygodniowo to za drogo.

Cały ten wstęp o znużeniu ma na celu wyeksponowanie powiewu świeżości, który nastąpił w minionym tygodniu. Mianowicie – natknąłem się na zapisy do na Chudego Wawrzyńca. Zapisałem się na listę, niedługo losowanie. Jeszcze nie wiadomo, czy pobiegnę, ale poczułem ten sam dreszcz podniecenia, jak podczas zapisów na pierwszy maraton. Z wypiekami na twarzy czytam relacje i zdjęcia z poprzednich edycji. Boję się, i jednocześnie bardzo chcę pobiec.