2:59

Wczorajsze zasypianie nie nastroiło mnie zbyt dobrze na poranny trening. Wietrzysko, deszcz, a do tego 4.5 godziny snu.

Zanim na dobre wyszedłem spod kołdry, uchyliłem zasłonę, aby zobaczyć czy „opłaca” się wstawać. Nie było tak źle – tylko wiało, więc nie szukałem już wymówek.Do letniego stroju dobrałem tylko bluzę biegową, którą zamierzałem zdjać na czas akcentów i schować w krzakach.

Czterysetki biegło mi się ciężko, nie chciało mi się walczyć, ale na pewno nie pobiegłem ich za wolno, a z każdym odcinkiem czułem większy luz. Walkę w trupa vel do rozluźnienia zwieraczy zostawiłem sobie na dzisiąty odcinek. Starałem się na tyle mocno przebierać nogami, zachowując luz, aby czuć, że wracająca pięta prawie trafiała mnie w tyłek. Osiągałem to nie za pomocą spięcia łydek ( jak w skipach ), lecz mocnego wybicia, i luzu zaraz po nim. Czterysta metrów przebiegłem z szybkością 2:59, a walka się udała, z trudem powstrzymałem się przed wizytą w krzakach.

Wreszcie mam zdjęcia z Orlen Warsaw Marathon, więc będą nowe fotki we wpisach:)

Cieszę się z tego treningu bardziej niż z niedzielnych trzykilometrowych interwałów, które pokonałem ze spadającym tempem. Nie mogę doczekać się jutrzejszej wycieczki biegowej, jak i kolejnych „trójek” w niedzielę. Pogoda jest strasznie zniechęcająca, ale wyniki same się nie zrobią:)