Lubię poniedziałki

Poniedziałek jest u mnie dniem całkowitej laby biegowej lub krótkiego rozbiegania. Co ciekawe, łatwiej wracam do siebie po mocnym treningu w niedzielę, jeżeli w poniedziałek potruchtam kilka kilometrów, niż w przypadku kiedy zostanę w domu. Jakkolwiek mojego niedzielnego treningu nie można nazwać mocnym (19.5 km ze średnim tempem 4:46 i tętnem 126), ale potrzebowałem minimalnej dawki ruchu, gdyż w miniony weekend obijałem się wzorowo i objadałem pysznościami.

 Śniadanko po treningu

Aura nie sprzyjała dziś biegaczom, chwilami dość mocno wiało, do tego przelotne opady deszczu, ale nie zamierzałem się jej poddać. Pobiegłem do Brzeźna, następnie do Jelitkowa, gdzie pokręciłem się trochę i wróciłem do domu. Pokonałem ponad 11 kilometrów spokojnym tempem, ale tętno powędrowało trochę wysoko (średnio 133 uderzenia/min) przy tempie wolniejszym od niedzielnego.

Jak tylko wróciłem, na dworze rozpoczęła się ulewa – ostatnio często zdarza mi się, że po powrocie z biegania pogoda się zmienia na gorszą. Odczytuję to jako dobry znak, że wykorzystałem dobry moment na trening:) Już w domu wykonałem serię ćwiczeń stabilizujących i zjadłem śniadanie – świeżo wyciśnięty sok z kilograma buraków zmiksowany z dwoma bananami, chleb razowy z masłem a do tego twaróg i zielsko (kiełki brokułu). Takie poniedziałki można lubić:)